17.08.2012

Pochwała macochy, Mario Vargas Llosa


Na okładce przeczytałam: Tę powieść powinno się spalić. Nie czytaj jej. Odłóż ją z powrotem na półkę. Jest zbyt rozpasana, perwersyjna i wyuzdana. 

Uśmiechnęłam się pod nosem węsząc tandetny chwyt marketingowy. Nie wierzyłam, aby te słowa miały jakiekolwiek znaczenie. A miały.

Czytając „Pochwałę macochy” miałam wrażenie, że podglądam sąsiadów przez okno, towarzyszę im podczas wykonywania przez nich zwykłych, aczkolwiek intymnych czynności, zaglądam również do ich alkowy. Nie mogłam pozbyć się uczucia niesmaku do samej siebie. Don Rigoberto przeżywa swą drugą młodość z nowo poślubioną czterdziestoletnią Lukrecją. Wielbi ją całą duszą i każdą komórką swego ciała. W nocy małżonkowie doświadczają nieziemskich rozkoszy w sypialni, a w dzień starają się być dobrymi rodzicami dla małego Fonsita. Fonsito- chłopiec o urodzie anioła i bardzo pokrętnej duszy- staje się niemałym wyzwaniem dla macochy, a z każdym dniem matkowanie mu staje się coraz trudniejsze…

Ciąg dalszy na moim blogu.

Brak komentarzy: