24.04.2013

Juan Ramón Jiménez, „Poezje”



Nie znając Jiméneza, trudno wyrobić sobie o nim zdanie na podstawie tego tomu. „Poezje” wydane przez Wydawnictwo Anagram to antologia przekładów autorstwa różnych tłumaczy i pierwsze, co rzuca się w oczy, to że wyniki ich pracy są bardzo nierówne. Ckliwe, sentymentalne wierszyki o przyrodzie mieszają się tu z poezją intrygującą i świeżą, i trudno zgadnąć, czy tom zawdzięcza tłumaczom tony czyste, czy nuty landszafcikowe – czy też jedne i drugie wydał z siebie sam autor.

Całość tutaj.

21.04.2013

"Kronika zapowiedzianej śmierci" Gabriel García Márquez




Sto lat samotności czytałam wiele lat temu, wtedy jeszcze nie prowadziłam bloga, nawet mojego kajeciku z przeczytanymi tytułami nie miałam i niestety nic z treści nie pamiętam. Od dawna chciałam wrócić do Márqueza, wyzwanie południowoamerykańskie okazało się być dobrą okazją. Na półce od dawna stała już Kronika zapowiedzianej śmierci więc długo się nie zastanawiałam.

Ta szczupła książka właściwie nie jest powieścią - to raczej szkic, reportaż nawet. Głównym bohaterem jest Santiago Nasaro oraz społeczność niewielkiego miasteczka. Akcja rozgrywa się w ciągu jednej nocy - nocy wesela Angeli Vicario i nieznajomego przybysza. Gdy okazuje się, że honor pana młodego został splamiony, ponieważ panna młoda nie zachowała czystości, rozpoczyna się nagonka na podejrzanego sprawcę czyli młodego Santiago. Ten chłopak o arabskim pochodzeniu cieszy się w miasteczku dobrą opinią, jest lubiany, ma przyjaciół i wybrankę serca. Gdy jednak bracia Angeli wyruszają pomścić hańbę siostry, cała społeczność przygląda się ich działaniom z założonymi rękoma.
Zaskakująca jest psychologia tłumu, sposób myślenia poszczególnych mieszkańców - wszyscy wiedzą o planowanym zabójstwie ale nikomu nie udaje się mu zapobiec. Márquez szczegółowo opisuje emocje i uczucie poszczególnych mieszkańców tuż przed tragedią oraz ich niemoc, ich ospałość, która dopuściła do zabójstwa.

Obraz wydarzeń uzupełniają retrospekcje, które szkicują życie głównych bohaterów. W ten sposób powstaje pełny ale i przerażający obraz społeczności małomiasteczkowej, która dopuszcza do tragedii jej członka.

Kronika zapowiedzianej śmierci jest przyczynkiem do przemyśleń na temat losu, psychologii tłumu, i przypadkowości naszego życia. 

Gabriel García Márquez, Kronika zapowiedzianej śmierci, tł. Carlos Marrodán Casas, 112 str., PIW 1991.

15.04.2013

"Sto lat samotności" G.G. Marquez


Ufff... Czuję się spełniona! Przebrnęłam przez maraton narracji G.G. Marqueza i ukończyłam go. Tempo czytania nie było może najmocniejszą stroną tego biegu, ale najważniejsze, że szczęśliwie dotarłam do mety. Kto czytał "Sto lat samotności", domyśla się pewnie, o co chodzi. Dla tych, którzy nie mieli jeszcze możliwości zapoznania się z dziełem noblisty, sprawę wyjaśnię w dalszej części opinii.  

"Sto lat samotności" to saga rodziny Buendia, mieszkającej w małym zapomnianym przez świat miasteczku Macondo gdzieś w Ameryce Południowej. Poznajemy ich historię od czasu założenia osady przez Jose Arcadio i jego żonę Urszulę, poprzez płodny rozkwit rodzinny aż po ostatniego z rodu. Poznajemy więc około sto lat z ich życia. Długie, nieskończenie zmieniające się jak w kalejdoskopie dzieje, których nie sposób opisać, więc nawet nie podejmę się tej próby. Nie tylko z powodu ogromnej masy przygód, dziwnych sytuacji, lecz także przez magicznie surrealistyczne wydarzenia, które czasami przyprawiały człowieka o gęsią skórkę, innym razem rozbawiały do łez. Jedno jest pewne: nigdy jeszcze nie było mi dane poznać takiej rodziny! Oj nigdy...

Ciąg dalszy na MOIM BLOGU, zapraszam :)

12.04.2013

Znak wodny Josif Brodski



Wenecja - kiedy myślę Wenecja twarz mi się sama uśmiecha i robi mi się błogo, jakbym słuchała przepięknej muzyki, której opowiedzieć nie sposób. Aby pokochać trzeba poczuć.  Kiedy chcę napisać o mojej Wenecji nabieram powietrza i milknę. Jak można opisać komuś miejsce, które jest dla nas tak ważne, tak piękne, tak inne, niż wszystko co się dotąd oglądało. Jak opisać Wenecję nie popadając w ckliwość, czułostkowość, egzaltację, koncentrowanie się na zewnętrzności. Jak oddać duszę miasta tak, aby druga osoba zobaczyła ją zamkniętymi oczami. Jak zarazić drugiego człowieka ciężką chorobą tęsknoty za miejscem nieznanym. Jeśli komuś mogło się to udać - to tylko Brodskiemu.

Każde słowo, każde zdanie to wyznanie miłości. Wyznanie liryczne, szczere i bezwstydne. I nieważne, że być może nieodwzajemnione.

Miłość jest uczuciem bezinteresownym, jednokierunkową ulicą. To dlatego można kochać miasta, architekturę samą w sobie, muzykę, nieżyjących poetów albo, przy pewnym szczególnym usposobieniu, jakąś istotę boską. Miłość jest bowiem czymś, co się dzieje pomiędzy odbiciem a odbitym przedmiotem.


Przy poprzednim wpisie napisałam, iż podczas lektury nie robię notatek, rzadko używam karteczek samoprzylepnych. Dziś zaledwie stu stronicowa książeczka mieni się kolorami niczym upstrzony - kolorowy jeż. Niemal każde zdanie wydawało mi się godnym uwagi, zapamiętania, ocalenia. Niemal każde chciałabym nosić przy sobie codziennie, jak lek na gorsze chwile. Niemal każde zdanie mogłoby być moim zdaniem, gdyby umiała myśli ująć w słowa.

Brodski spędzał w Wenecji przez siedemnaście lat każde Boże Narodzenie i część mglistego stycznia. To symptomatyczne, że osoba, o duszy poety, która w dodatku tak kochała wodę spędzała  tutaj tę właśnie porę roku. Pytany przez znajomych dlaczego zimą odwiedza Wenecję nie potrafił dać im satysfakcjonującej odpowiedzi. Trudno wytłumaczyć komuś, kto chce racjonalnych argumentów, dlaczego taki urok ma dla nas miejsce wyludnione, ciche, spokojne, zamglone, czy nawet deszczowe. Trudno wytłumaczyć tęsknotę rwącą duszę, tęsknotę za ciszą nocy, w której słychać plusk wody prutej dnem gondoli, lekkie uderzenia fal o nadbrzeża kanałów, pojedyncze kroki na kamiennym mostku, uderzenia skrzydeł ptaka przysiadającego na marmurowej dekoracji pallazzo. 

Jak to miasto wygląda w zimie? Chciałem im opowiedzieć o acqua alta; o rozmaitych odcieniach szarości za oknem, gdy siedzi się przy śniadaniu w hotelu, mając wokół ciszę i poranną kredową bladość twarzy par w podróży poślubnej; o gołębiach, których ukryte ciągoty architektoniczne każą im nadawać dodatkowy akcent każdemu łukowi i gzymsowi miejscowego baroku, o samotnym pomniku Francesco Queriniego i jego dwóch psów eskimoskich, rzeźbionych w kamieniu z Istrii o bieli podobnej pewniej do tej, którą widział tuż przed skonaniem w czasie swojej feralnej wyprawy do bieguna północnego, a teraz słuchającym szumu zawsze zielonych drzew w Giardini w towarzystwie Wagnera i Carducciego; o wróblu śmiałku, przycupniętym na kołyszącym się falach ostrzu gondoli, ze zmąconą przez sirocco, mokrą nieskończonością w tle. Nie - pomyślałem sobie, patrząc na ich zblazowane, choć w tej chwili zaciekawione twarze- to nic nie da.

Nigdy nie przyjeżdżał tutaj latem, kiepsko tolerował upał, nie cierpiał widoku i zapachu roznegliżowanych tłumów.

Odziane w szorty stada, zwłaszcza te rżące w języku niemieckim, działają mi na nerwy; tym, że ich- czyjakolwiek- anatomia tak dalece ustępuje anatomii kolumn, pilastrów i posągów; oraz tym, co ich ruchliwość- i wszystko, co ją napędza- usiłuje narzucić stabilności marmurów. Należę chyba do ludzi, którzy przedkładają wybór ponad chaotyczny przepływ, a kamień jest zawsze wyborem; w tym mieście nawet najlepiej zbudowane ciało powinna moim zdaniem przesłaniać jakaś tkanina, choćby z tego względu, że ciało się rusza. Odzież to być może jedyna dostępna forma uznania wobec wyboru, jakiego dokonał marmur.  
Autor potrafi doskonale namalować obraz miejsca. A jest to pełen poezji malowany słowem obraz najlepszego impresjonisty. Już pierwsze zdania przenoszą do baru stazione przy Venezia Santa Lucia. Już rodzi się to radosne, podniecające oczekiwanie na spotkanie z miłością życia. I już wystarczyłoby zamknąć oczy...

Brodski w Znaku Wodnym maluje nam podobiznę miasta, które niczym na obrazach Poussina stanowi jego wyobrażenie Raju.

Tymczasem pragnę zapewnić, że choć jestem przybyszem z północy – moje wyobrażenie raju nie jest bynajmniej zależne od pogody czy temperatury. W gruncie rzeczy najchętniej wyrzuciłbym zeń wszystkich mieszkańców, a i samą wieczność też. Ryzykując oskarżenie o moralne zepsucie, wyznaję, że dla mnie Raj to zjawisko czysto wizualne, ma więcej do czynienia z Claude`em Lorrainem niż z wiarą i istnieje jedynie w sposób przybliżony. W wymienionych konkurencjach akurat to miasto jest najbliższym współzawodnikiem Raju. Ponieważ nie będę miał nigdy podstaw do porównania ich ze sobą- mogę przyznać sobie prawo do arbitralnego doboru kryteriów.

I pomyśleć, że można zakochać się w miejscu nie znając go wcale. Jakaś przypadkowa powieść, zdjęcie bazyliki, kilka sepiowych widokówek, makatka z Palazzo Ducale oraz miniaturowa gondola z podróży do Chin. To wystarczyło, aby w poecie rozbudzić tęsknotę - marzenie, które kilka lat później zaowocowało spełnieniem.
W książce Ponte Rialto, Bazylika San Marco i Santa Maria della Salute czy Canale Grande są ledwie wspomniane, jakby mimochodem, przelotnie, a nikt nie może wątpić, że one tam są namacalne i  realnie. Są jak przykryte oparem mgły. Są za to drobiazgi, szczegóły, detale, które budują klimat i niepowtarzalność miejsca. Jest całe kamienne dekorum w postaci cherubinów, maszkar, lwów, ażurów budowli, jest cała galeria mostków, no co najważniejsze jest wszechobecna i wszechogarniająca wszystko woda. Bez wody nie byłoby tego miasta, choć może to ona będzie przyczyną jego zagłady, ona w połączeniu z niszczycielską i bezmyślną polityką człowieka. Ale dziś woda jest życiodajna, ożywcza i oczyszczająca, choć nikt nie zaryzykowałby ani kąpieli ani tym bardziej jej picia. Woda jest lustrem, w którym odbija się każdy i w którym każdy może się przejrzeć.

Woda rywalizując z firmamentem – ma w dzień odcień błotnistej zieleni, a w nocy jest smoliście czarna. … Wygląda właściwie, jak zapis nutowy muzyki odgrywanej dla nas bezustannie w rytmie przypływów, partytura, gdzie pięciolinie kanałów pociągnięte są niezliczonymi kreskami taktowymi mostów, pocętkowane nutami odbitych okien i legatowymi łukami architektonicznych zwieńczeń, że już nie wspomnę o wiolinowo wygiętych szyjach gondoli. Całe miasto przypomina szczególnie w nocy, gigantyczną orkiestrę, z oświetlonymi przyćmionym światłem pulpitami pallazzi, z wzburzonym chórem fal, z sopranem gwiazdy-primadonny na wysokim niebie.

Znak wodny jest pełen nostalgii. Doskonale rozumiem tę nieuleczalną tęsknotę za miejscem ukochanym, tęsknotę, której nawet chwilowy pobyt nie jest w stanie wyleczyć, on ją jedynie może podleczyć.

Łzę można w tym mieście uronić z kilku różnych okazji. Jeśli założyć, że piękno jest taką dystrybucją światła, która najbardziej odpowiada naszej siatkówce, łza jest formą przyznania się do niemożności zatrzymania przez siatkówkę - a także przez samą łzę - tego piękna na stałe.

Piękna opowieść o kochaniu. Harmonijne połączenie poezji z prozą. Pierwsze akapity przyniosły zaskoczenie; książka napisana jest wymagającym skupienia językiem, momentami prostym, momentami bardziej wyrafinowanym, momentami metaforycznym. Dostrojenie się zajęło mi chwilkę, a wtedy mogłam już w pełni rozkoszować się bogactwem zarówno treści jak i formy. Pozostaję pod wrażeniem osobowości i erudycji poety, ale przede wszystkim wrażliwości na piękno i odwagi w odsłanianiu uczuć. 

Książka została bardzo ładnie wydana przez wydawnictwo Znak. Wydawca uzupełnił ją tekstami wierszy Laguna i Strofy weneckie oraz liryczno-nostalgicznymi zdjęciami Wenecji w zimowej aurze (są pełne tajemniczości, nieco mroczne, jakże inne od tych znanych z tysięcy widokówek). Przekładu tekstu dokonał Stanisław Barańczak.

Moja ocena- 6/6

10.04.2013

"Teresa Desqueyroux" François Mauriac

„Teresa Desqueyroux” to powieść o sfrustrowanej i nieszczęśliwej kobiecie, która po zawarciu małżeństwa czuła się jak więźniarka; najpierw myślała o samobójstwie, a potem próbowała otruć męża arszenikiem. Domowy lekarz w porę zauważył objawy zatrucia i uratował Bernarda. Teresę Desqueyroux aresztowano, po czym, po interwencji ojca i męża, zwolniono.

 Wiele miejsca w powieści zajmuje analiza uczuć Teresy. Wzburzona kobieta wspomina przeszłość, zastanawia się, skąd wziął się w niej zbrodniczy impuls i dlaczego w ogóle wyszła za Bernarda, skoro nikt jej do małżeństwa nie zmuszał. Owszem, oczekiwano po niej, że poślubi właściciela sąsiedniego majątku, ale... Dalszy ciąg recenzji na moim blogu.