Wenecja
- kiedy myślę Wenecja twarz mi się sama uśmiecha i robi mi się błogo,
jakbym słuchała przepięknej muzyki, której opowiedzieć nie sposób. Aby
pokochać trzeba poczuć. Kiedy chcę napisać o mojej Wenecji nabieram
powietrza i milknę. Jak można opisać komuś miejsce, które jest dla nas
tak ważne, tak piękne, tak inne, niż wszystko co się dotąd oglądało. Jak
opisać Wenecję nie popadając w ckliwość, czułostkowość, egzaltację,
koncentrowanie się na zewnętrzności. Jak oddać duszę miasta tak, aby
druga osoba zobaczyła ją zamkniętymi oczami. Jak zarazić drugiego
człowieka ciężką chorobą tęsknoty za miejscem nieznanym. Jeśli komuś
mogło się to udać - to tylko Brodskiemu.
Każde
słowo, każde zdanie to wyznanie miłości. Wyznanie liryczne, szczere i
bezwstydne. I nieważne, że być może nieodwzajemnione.
Miłość
jest uczuciem bezinteresownym, jednokierunkową ulicą. To dlatego można
kochać miasta, architekturę samą w sobie, muzykę, nieżyjących poetów
albo, przy pewnym szczególnym usposobieniu, jakąś istotę boską. Miłość
jest bowiem czymś, co się dzieje pomiędzy odbiciem a odbitym
przedmiotem.
Przy poprzednim wpisie napisałam, iż podczas lektury nie robię notatek, rzadko
używam karteczek samoprzylepnych. Dziś zaledwie stu stronicowa
książeczka mieni się kolorami niczym upstrzony - kolorowy jeż. Niemal
każde zdanie wydawało mi się godnym uwagi, zapamiętania, ocalenia.
Niemal każde chciałabym nosić przy sobie codziennie, jak lek na gorsze
chwile. Niemal każde zdanie mogłoby być moim zdaniem, gdyby umiała myśli
ująć w słowa.
Brodski spędzał w
Wenecji przez siedemnaście lat każde Boże Narodzenie i część mglistego
stycznia. To symptomatyczne, że osoba, o duszy poety, która w dodatku
tak kochała wodę spędzała tutaj tę właśnie porę roku. Pytany przez
znajomych dlaczego zimą odwiedza Wenecję nie potrafił dać im
satysfakcjonującej odpowiedzi. Trudno wytłumaczyć komuś, kto chce
racjonalnych argumentów, dlaczego taki urok ma dla nas miejsce
wyludnione, ciche, spokojne, zamglone, czy nawet deszczowe. Trudno
wytłumaczyć tęsknotę rwącą duszę, tęsknotę za ciszą nocy, w której słychać plusk
wody prutej dnem gondoli, lekkie uderzenia fal o nadbrzeża kanałów,
pojedyncze kroki na kamiennym mostku, uderzenia skrzydeł ptaka
przysiadającego na marmurowej dekoracji pallazzo.
Jak
to miasto wygląda w zimie? Chciałem im opowiedzieć o acqua alta; o
rozmaitych odcieniach szarości za oknem, gdy siedzi się przy śniadaniu w
hotelu, mając wokół ciszę i poranną kredową bladość twarzy par w
podróży poślubnej; o gołębiach, których ukryte ciągoty architektoniczne
każą im nadawać dodatkowy akcent każdemu łukowi i gzymsowi miejscowego
baroku, o samotnym pomniku Francesco Queriniego i jego dwóch psów
eskimoskich, rzeźbionych w kamieniu z Istrii o bieli podobnej pewniej do
tej, którą widział tuż przed skonaniem w czasie swojej feralnej wyprawy
do bieguna północnego, a teraz słuchającym szumu zawsze zielonych drzew
w Giardini w towarzystwie Wagnera i Carducciego; o wróblu śmiałku,
przycupniętym na kołyszącym się falach ostrzu gondoli, ze zmąconą przez
sirocco, mokrą nieskończonością w tle. Nie - pomyślałem sobie, patrząc
na ich zblazowane, choć w tej chwili zaciekawione twarze- to nic nie da.
Nigdy nie przyjeżdżał tutaj latem, kiepsko tolerował upał, nie cierpiał widoku i zapachu roznegliżowanych tłumów.
Odziane
w szorty stada, zwłaszcza te rżące w języku niemieckim, działają mi na
nerwy; tym, że ich- czyjakolwiek- anatomia tak dalece ustępuje anatomii
kolumn, pilastrów i posągów; oraz tym, co ich ruchliwość- i wszystko, co
ją napędza- usiłuje narzucić stabilności marmurów. Należę chyba do
ludzi, którzy przedkładają wybór ponad chaotyczny przepływ, a kamień
jest zawsze wyborem; w tym mieście nawet najlepiej zbudowane ciało
powinna moim zdaniem przesłaniać jakaś tkanina, choćby z tego względu,
że ciało się rusza. Odzież to być może jedyna dostępna forma uznania
wobec wyboru, jakiego dokonał marmur.
Autor potrafi doskonale namalować obraz miejsca. A jest to pełen poezji malowany słowem obraz najlepszego impresjonisty. Już pierwsze zdania przenoszą do baru stazione przy Venezia Santa Lucia. Już rodzi się to radosne, podniecające oczekiwanie na spotkanie z miłością życia. I już wystarczyłoby zamknąć oczy...
Brodski w Znaku Wodnym maluje nam podobiznę miasta, które niczym na obrazach Poussina stanowi jego wyobrażenie Raju.
Tymczasem
pragnę zapewnić, że choć jestem przybyszem z północy – moje wyobrażenie
raju nie jest bynajmniej zależne od pogody czy temperatury. W gruncie
rzeczy najchętniej wyrzuciłbym zeń wszystkich mieszkańców, a i samą
wieczność też. Ryzykując oskarżenie o moralne zepsucie, wyznaję, że dla
mnie Raj to zjawisko czysto wizualne, ma więcej do czynienia z Claude`em
Lorrainem niż z wiarą i istnieje jedynie w sposób przybliżony. W
wymienionych konkurencjach akurat to miasto jest najbliższym
współzawodnikiem Raju. Ponieważ nie będę miał nigdy podstaw do
porównania ich ze sobą- mogę przyznać sobie prawo do arbitralnego doboru
kryteriów.
I pomyśleć, że można zakochać się w miejscu nie znając go wcale. Jakaś przypadkowa powieść, zdjęcie bazyliki, kilka sepiowych widokówek, makatka z Palazzo Ducale oraz miniaturowa gondola z podróży do Chin. To wystarczyło, aby w poecie rozbudzić tęsknotę - marzenie, które kilka lat później zaowocowało spełnieniem.
W książce Ponte Rialto, Bazylika San Marco i Santa Maria della Salute czy Canale Grande są ledwie wspomniane, jakby mimochodem, przelotnie, a nikt nie może wątpić, że one tam są namacalne i
realnie. Są jak przykryte oparem mgły. Są za to drobiazgi, szczegóły,
detale, które budują klimat i niepowtarzalność miejsca. Jest całe
kamienne dekorum w postaci cherubinów, maszkar, lwów, ażurów budowli,
jest cała galeria mostków, no co najważniejsze jest wszechobecna i
wszechogarniająca wszystko woda. Bez wody nie byłoby tego miasta, choć
może to ona będzie przyczyną jego zagłady, ona w połączeniu z
niszczycielską i bezmyślną polityką człowieka. Ale
dziś woda jest życiodajna, ożywcza i oczyszczająca, choć nikt nie
zaryzykowałby ani kąpieli ani tym bardziej jej picia. Woda jest lustrem,
w którym odbija się każdy i w którym każdy może się przejrzeć.
Woda
rywalizując z firmamentem – ma w dzień odcień błotnistej zieleni, a w
nocy jest smoliście czarna. … Wygląda właściwie, jak zapis nutowy muzyki
odgrywanej dla nas bezustannie w rytmie przypływów, partytura, gdzie
pięciolinie kanałów pociągnięte są niezliczonymi kreskami taktowymi
mostów, pocętkowane nutami odbitych okien i legatowymi łukami
architektonicznych zwieńczeń, że już nie wspomnę o wiolinowo wygiętych
szyjach gondoli. Całe miasto przypomina szczególnie w nocy, gigantyczną
orkiestrę, z oświetlonymi przyćmionym światłem pulpitami pallazzi, z
wzburzonym chórem fal, z sopranem gwiazdy-primadonny na wysokim niebie.
Znak wodny
jest pełen nostalgii. Doskonale rozumiem tę nieuleczalną tęsknotę za
miejscem ukochanym, tęsknotę, której nawet chwilowy pobyt nie jest w
stanie wyleczyć, on ją jedynie może podleczyć.
Łzę
można w tym mieście uronić z kilku różnych okazji. Jeśli założyć, że
piękno jest taką dystrybucją światła, która najbardziej odpowiada naszej
siatkówce, łza jest formą przyznania się do niemożności zatrzymania
przez siatkówkę - a także przez samą łzę - tego piękna na stałe.
Piękna opowieść o kochaniu. Harmonijne połączenie poezji z prozą. Pierwsze akapity przyniosły zaskoczenie; książka
napisana jest wymagającym skupienia językiem, momentami prostym,
momentami bardziej wyrafinowanym, momentami metaforycznym. Dostrojenie
się zajęło mi chwilkę, a wtedy mogłam już w pełni rozkoszować się bogactwem zarówno treści jak i formy. Pozostaję pod wrażeniem osobowości i erudycji poety, ale przede wszystkim wrażliwości na piękno i odwagi w odsłanianiu uczuć.
Książka została bardzo ładnie wydana przez wydawnictwo Znak. Wydawca uzupełnił ją tekstami wierszy Laguna i Strofy weneckie oraz liryczno-nostalgicznymi zdjęciami Wenecji w zimowej aurze (są pełne tajemniczości, nieco mroczne, jakże inne od tych znanych z tysięcy widokówek). Przekładu tekstu dokonał Stanisław Barańczak.
Moja ocena- 6/6