18.05.2010

"Złoty notes" - Doris Lessing


Nic nie poradzę na to, że widząc na półce w bibliotece lub księgarni grzbiet z nadrukowanym napisem Doris Lessing, nie waham się ani chwili i znikam na długi czas, zanurzam się w biel ośmiuset stron. Staruszka (chyba nie obraziłaby się za te słowa?), która patrzy z małego czarno-białego zdjęcia zamieszczonego na wewnętrznej stronie okładki, mogłaby być moją babcią – tą nieznaną. Duchowa adopcja na odległość. Każda książka jest dla mnie jak przycupnięcie przy jej kolanach i łapczywe spijanie słów z warg, wnikanie w historie, które mnie ominęły. Nawet, jeśli są wyssane z palca (pewnie kciuka).

Złoty notes okrzyknięto najważniejszym dziełem Lessing. Nie wiem, czy to prawda, bo lista jej dzieł jest imponująca, a tłumaczenie na język polski odbywa się ślamazarnie, dlatego postanawiam wcale nie wielkopostnie, że kiedyś ustosunkuję się do tej tezy. Z jednym mogę nie zgodzić się już teraz – ten, kto traktuje tę pozycję jako biblię feministek, postępuje niesłusznie, bo jest w niej nieprzebrane bogactwo.

Więcej - książki są bramą, przez którą wychodzisz na ulicę...

Brak komentarzy: