Witam, jako nowicjuszka na bloogu Nobliści. Postanowiłam i ja nadrobić zaległości w tej dziedzinie. Zacznę od mało znanej (tak mi się przynajmniej wydaje), książeczki Alberta Camusa.
Dzienniki z podróży to zaledwie dziewięćdziesiąt stron lektury. Jest to opis dwóch podróży na dwa kontynenty.
Pierwsza to podróż mało jeszcze znanego dziennikarza do Ameryki Północnej w 1946 r., druga to podróż autora "Dżumy" do Ameryki Południowej w 1949 r.
Część pierwsza.
Ameryka północna jawi się przyszłemu Nobliście, jako celuloidowy kraj powierzchownych ludzi. Jego relacja dostosowana jest do odniesionych wrażeń. Opisy są krótkie i lakoniczne. Zapis tej podróży to niczym migawki, które przesuwają się przed oczyma pasażera pędzącego samochodu. Wizyta u pani J, spotkanie z panem K, zaproszenie do państwa W. Wszystko przemija błyskawicznie i nie pozostawia miłego wrażenia. Obrazki przesuwają się, jak w kalejdoskopie. Od czasu do czasu autor rzuca jakby mimochodem luźną uwagę dotyczącą odwiedzanego kraju. Nie są to uwagi zbyt pochlebne. Podróżując z Camus widzę jedynie betonowe prostopadłościany sky-scrapers i olbrzymie plansze reklam. Jest tu natomiast sporo odniesień do „Dżumy”, która ukaże się w 1947 roku.
Część druga.
Ameryka Południowa jawi się autorowi, jako kraj pełen przeciwieństw. Bogactwo i przepych przemieszane ze skrajną nędzą, a wyrafinowana kultura z barbarzyństwem. Zapis tej podróży jest nieco „powolniejszy”. Ma się wrażenie, jakby parno wilgotny klimat spowolnił relacje pisarza. Czytając mam wrażenie, jakbym sama miała problemy z oddychaniem i „złapaniem” świeżego powietrza. Po Ameryce Południowej podróżuje autor zdobywającego popularność dzieła (Dżuma), co powoduje konsekwencje w postaci licznych spotkań, wieczorków, zaproszeń, które są dla pisarza męczące, a często także nużące. Ileż to razy autor wymyka się z różnych urządzanych na jego cześć i dla niego „imprez, pokazów, posiłków” tylnymi drzwiami. Dziś powiedzielibyśmy wychodzi zeń po angielsku.
Dzienniki z podróży to zaledwie dziewięćdziesiąt stron lektury. Jest to opis dwóch podróży na dwa kontynenty.
Pierwsza to podróż mało jeszcze znanego dziennikarza do Ameryki Północnej w 1946 r., druga to podróż autora "Dżumy" do Ameryki Południowej w 1949 r.
Część pierwsza.
Ameryka północna jawi się przyszłemu Nobliście, jako celuloidowy kraj powierzchownych ludzi. Jego relacja dostosowana jest do odniesionych wrażeń. Opisy są krótkie i lakoniczne. Zapis tej podróży to niczym migawki, które przesuwają się przed oczyma pasażera pędzącego samochodu. Wizyta u pani J, spotkanie z panem K, zaproszenie do państwa W. Wszystko przemija błyskawicznie i nie pozostawia miłego wrażenia. Obrazki przesuwają się, jak w kalejdoskopie. Od czasu do czasu autor rzuca jakby mimochodem luźną uwagę dotyczącą odwiedzanego kraju. Nie są to uwagi zbyt pochlebne. Podróżując z Camus widzę jedynie betonowe prostopadłościany sky-scrapers i olbrzymie plansze reklam. Jest tu natomiast sporo odniesień do „Dżumy”, która ukaże się w 1947 roku.
Część druga.
Ameryka Południowa jawi się autorowi, jako kraj pełen przeciwieństw. Bogactwo i przepych przemieszane ze skrajną nędzą, a wyrafinowana kultura z barbarzyństwem. Zapis tej podróży jest nieco „powolniejszy”. Ma się wrażenie, jakby parno wilgotny klimat spowolnił relacje pisarza. Czytając mam wrażenie, jakbym sama miała problemy z oddychaniem i „złapaniem” świeżego powietrza. Po Ameryce Południowej podróżuje autor zdobywającego popularność dzieła (Dżuma), co powoduje konsekwencje w postaci licznych spotkań, wieczorków, zaproszeń, które są dla pisarza męczące, a często także nużące. Ileż to razy autor wymyka się z różnych urządzanych na jego cześć i dla niego „imprez, pokazów, posiłków” tylnymi drzwiami. Dziś powiedzielibyśmy wychodzi zeń po angielsku.
Poza opisem wrażeń z pobytu na obu kontynentach książka zawiera relację z podróży, w przeważającej mierze morskiej. Morze opisane jest w przeróżnych barwach i odcieniach; morze spokojne i wzburzone, morze, w którym odbijają się słoneczne promienie i morze w towarzystwie chmur i wiatru, morze poranne, południowe i wieczorne. Czuję w tych opisach wyraz podziwu i hołdu składanemu żywiołowi, który jest często o wiele milszym towarzyszem podróży niż ludzie;
nudni i powierzchowni. Jak pisze Camus trudno mu wytrzymać w towarzystwie liczniejszym niż cztery osoby.
Autor opisuje, iż jego morskiej podróży do Ameryki Południowej towarzyszyły dźwięki muzyki poważnej. zytając można wyobrazić sobie rejs statkiem, prute dziobem fale,bezkresną przestrzeń za nami i bezkresną przestrzń przed nami, wiatr we włosach, poczucie wolności i beztroski, nieskrępowania. A jeśli jeszcze towarzyszy temu piękna muzyka można powtórzyć za Faustem .. trwaj chwilo, jesteś piękna.
Dziennik podróży jest rękopisem autora, pisanymi na gorąco relacjami z podróży. Nie wiadomo, czy Camus zamierzał go opublikować, czy też jedynie dla siebie i ewentualnego późniejszego wykorzystania spisywał miejsca, zdarzenia, spostrzeżenia i daty.
Muszę przyznać, że miejsca przez niego odwiedzone zostały opisane w sposób, który raczej by mnie zniechęcił do ich odwiedzenia, niż zachęcił. Należy wziąć jednak poprawkę na to, iż podróże miały miejsce ponad sześćdziesiąt lat temu i są subiektywnym spojrzeniem osoby pełnej zarówno podziwu, jak i dezaprobaty dla krajów Nowego Świata. Jednakże w pewien sposób są one też odbiciem mojego stanu postrzegania obu Ameryk.
Warto przeczytać, jeśli nie dla czego innego to dla piękna opisu morskich podroży.
Autor opisuje, iż jego morskiej podróży do Ameryki Południowej towarzyszyły dźwięki muzyki poważnej. zytając można wyobrazić sobie rejs statkiem, prute dziobem fale,bezkresną przestrzeń za nami i bezkresną przestrzń przed nami, wiatr we włosach, poczucie wolności i beztroski, nieskrępowania. A jeśli jeszcze towarzyszy temu piękna muzyka można powtórzyć za Faustem .. trwaj chwilo, jesteś piękna.
Dziennik podróży jest rękopisem autora, pisanymi na gorąco relacjami z podróży. Nie wiadomo, czy Camus zamierzał go opublikować, czy też jedynie dla siebie i ewentualnego późniejszego wykorzystania spisywał miejsca, zdarzenia, spostrzeżenia i daty.
Muszę przyznać, że miejsca przez niego odwiedzone zostały opisane w sposób, który raczej by mnie zniechęcił do ich odwiedzenia, niż zachęcił. Należy wziąć jednak poprawkę na to, iż podróże miały miejsce ponad sześćdziesiąt lat temu i są subiektywnym spojrzeniem osoby pełnej zarówno podziwu, jak i dezaprobaty dla krajów Nowego Świata. Jednakże w pewien sposób są one też odbiciem mojego stanu postrzegania obu Ameryk.
Warto przeczytać, jeśli nie dla czego innego to dla piękna opisu morskich podroży.
2 komentarze:
Przyznam się że nie czytałem. Muszę nadrobić zaległości :-)
Też nie czytałam, ale z pewnością nadrobię :)
Prześlij komentarz