Ot, zwykła bajeczka, przygodowa historia chłopców, którzy jakimś cudem przeżywają wypadek samolotu rozbijającego się na bezludnej wyspie. Grupa młodych chłopców, a właściwie dzieci (przekrój wiekowy bohaterów Goldinga doprawdy szeroki) zostaje skazana na siebie, na własne pomysły aby przeżyć. Dzieciaki traktują początkowo to zdarzenie jako dobrą zabawę. Ucieczkę spod opieki dorosłych, samowolne decydowanie o własnym życiu. Dopóki jest dzień! Jednak z każdym zapadnięciem zmierzchu ich odwaga kurczy się, a strachy powiększają. Wieczorem i nocą każdy szmer wydaje się podejrzanym hałasem, każdy cień dziką zwierzyną i niebezpiecznym stworem. I choć początkowo myślą nad wyraz racjonalnie upatrując w rozpalonym ognisku jedynej szansy na ratunek z morza, budując liche, ale zawsze szałasy i wybierając wodza grupy, to po jakimś czasie to ich racjonalne myślenie gdzieś zanika. Zwycięża chęć dowodzenia, udowodnienia własnych racji. Budzi się chęć do walki i eliminacji słabszych i sprzeciwiających się. Tak rodzą się konflikty, tak dzieją się na wyspie tragedie.
Nożem zwierza! Ciach po gardle! Tryska krew!
Chłopcy zaczynają gubić się w rzeczywistości – tracąc orientację i powoli zmysły nie rozróżniają świata prawdziwego od tego, który kreuje ich wyobraźnia. Władza w grupie dzieli się. Dotychczasowy przywódca zostaje obalony, zaczyna rządzić "mały Hitler", który aby osiągnąć władzę nie cofnie się nawet przed zagładą wyspy i własnej, sprzyjającej jemu grupy.
Jakkolwiek na początku książki przeżywamy wraz z dzieciakami świetną przygodę, może trochę bardziej wybiegając w przyszłość, jako dorosły - bo przecież dorosły umie (wydaje się) bardziej przewidywać i planować aniżeli dziecko, tak im dalej zagłębiamy się w lekturę tym bardziej, jak chłopcy zaczynamy odczuwać strach. W naszej wyobraźni maluje się straszna rzeczywistość, która niewiele odbiega od otaczającej nas w codziennym życiu. Zaczynamy zdawać sobie sprawę, jak słabej natury jest człowiek, jak okrutny jest jego charakter. Władza zapisana jest gdzieś każdemu w podświadomości i każdy – jeśli tylko dostanie taką okazję – będzie do niej dążył. Choćby po trupach, choćby tym samym torował drogę do własnej zagłady.
Jak okrutna to książka uświadamiamy sobie właśnie wtedy, gdy dociera do nas obraz człowieczeństwa, a właściwie jego zatracenia. Te dzieci są synonimem dorosłych, którzy nie potrafią znaleźć złotego środka dla dobra świata (bo przecież ta mała wyspa dla tych chłopców, to jak cały świat dla ludzkości). Nawet dziś nie trzeba długo szukać aby znaleźć przykłady takich rozbitków z bezludnej wyspy. Choćby wspomniany Hitler – po trupach (nawet własnym) do celu, nie bacząc na straty byle tylko osiągnąć cel, który da pocieszenie. Nieważne, że chwilowe. Czy też nienawistne zabijanie z powodu (a właściwie bez, bo co to za powód?) odmienności czy to poglądów politycznych, koloru skóry czy religii. Zabijanie z zazdrości, z zemsty za to, że ktoś jest lepszy. Nie dziwmy się tym dzieciom kiedy zabijają nieświadome własnego kolegę, biorąc go za Zwierza, bo sami walimy na oślep. Bez planu, bezmyślnie, bez sensu. Ostatnio choćby kiedy cała Europa wyrzucała tony żywności, nie wiedząc właściwie z jakiego powodu to czyni – z obrzydzeniem na twarzach i radością, że się pozbędzie śmiercionośnej bakterii pozbyła się źródła życia. Milionów witamin, ton jedzenia w dobie, kiedy 1/3 świata głoduje. W ten sposób Europa zabiła zwierza, który okazał się zwierzem nie być. Czy teraz rzucimy się na kolejnego podejrzanego, bezmyślnie pozbawiając go życia?
Jak zachowaliby się dorośli „spadając” grupą na bezludną wyspę? Niczym nie różniłoby się ich zachowanie od nieukształtowanych jeszcze dzieci. Od umysłów, które nie znają pojęcia rozsądku, władzy i zrozumienia, szczególnie w obliczu bezprawia (czytaj: ręki dorosłego)
Władca Much to po hebrajsku Belzebub, a ten jest synonimem Szatana. Władca Much Williama Goldinga to książka ponadczasowa i nie pasują do niej słowa, że dorosły jej nie zrozumie, że tylko dziecko może pojąć naturę dziecka, szczególnie w obliczu strachu. Nie zgodzę się z tym. Powiem więcej – mało które dzisiejsze dziecko, współczesne zrozumie tę powieść. W dobie internetu, szaleństwa komórek (oj stara jestem stara, iPodów przecież!), w czasach gdy przygoda dla dzieci zaczyna się i kończy przed monitorem własnego komputera, a konchą, która pozwala objąć władzę jest PSP czy wypasiony telefon takie dziecko nie zrozumie ducha przygody, nie pojmie strachu i wyobcowania. Wyśmieje nieporadność bohaterów Goldinga, bo dziś nie walczy się siłą i rozumem a snobizmem i pychą, a pustą głowę zastępuje pełen portfel.
Tańczmy nasz taniec! Dalej! Tańczyć!
cytaty pochodzą z książki
1 komentarz:
Oglądałem jedynie film, wersje z 90 roku. Sama historia i w ogóle pomysł robi wrażenie. Książki nie planuje czytać, interesuję mnie natomiast druga ekranizacja z 63' roku. Pozdrawiam
Prześlij komentarz