Chociaż sama Doris
Lessing odcina się od zaszufladkowania jej jako pisarki
feministycznej, to „Lato przed zmierzchem” jest dla mnie właśnie taką powieścią.
Pierwszą część czytałam przez wiele
wieczorów, powoli, nie spiesząc się, aby zrozumieć każde napisane słowo z prawie czystej narracji. Drugą połowę przeczytałam w
jedno popołudnie, pojawia się też więcej dialogów. To nie konstrukcja powieści spowodowała takie, a ni inne tempo czytania, ale jej treść, nie potrafiłabym jej przeczytać w jeden czy dwa wieczory.
„Życie to jest
teatr, mówisz ciągle opowiadasz; Maski co raz inne, coraz
mylne się nakłada”. Te słowa piosenki Stachury przypominały mi się podczas lektury. Czterdziestokilkuletnia Kate Brown gra już swoją rolę na deskach teatru
życia ponad 25 lat. Poznajemy ją kiedy gra rolę perfekcyjnej pani domu, dobrej żony neurochirurga i wspaniałej matki czwórki
dorosłych dzieci. Kate jest środkiem
wokół którego kręci się życie tej rodziny, ona opiekuje się nimi wszystkimi niczym kwoka kurczętami,
starając się chronić swoje dzieci przed niebezpieczeństwami życia, a swojemu mężowi wijąc gniazdko, do którego mimo wszystko miło się wraca. Jej pisklęta już urosły i wylatują jeden
po drugim, mąż podejmuje kilkumiesięczną pracę w Bostonie. Kimże więc jest Kate po zdjęciu stosownych
sukienek, zmyciu makijażu i rozczesaniu
kunsztownej fryzury a'la pani doktorowa? Gdzie się podziała młoda, zachwycająca
dziewczyna, prawdziwie wolna i szczęśliwa. Czy warto było poświecić siebie, aby uszczęśliwiać innych? Czy
rzeczywiście nic oprócz starości jej
nie czeka?
Ciąg dalszy na moim blogu. Zapraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz