15.07.2013

Pałac kobiet Pearl. S. Buck

Chiny w literaturze to dla mnie obszar terra incognita. Jeśli nawet czytałam cokolwiek na ten temat to zatarło się w mojej pamięci skutecznie.
Z tego punktu widzenia Pałac kobiet to możliwość poznania pewnego wycinka kultury, mentalności, sposobu myślenia osób z innego kręgu kulturowego, innego, a co za tym idzie, ciekawego w swej odmienności. Postępowanie bohaterów czasami zadziwia, czasami śmieszy, czasami razi, a zawsze zastanawia i intryguje. Nie chciałabym pisać o samej fabule, bowiem niemal każda recenzja ją zawiera, a jak zauważyło już wielu fabuła nie jest w tej powieści najistotniejsza. Akcja toczy się w pałacu pewnej wielopokoleniowej, zamożnej chińskiej rodziny w latach trzydziestych zeszłego wieku. Ale, tak jak fabuła, tak i aspekt historyczny jest tutaj kwestią drugorzędną. Bo najważniejsze toczy się w umysłach kobiet, a świat zewnętrzny jest tylko otoczką, która stanowi impuls do przemyśleń, rozważań, zastanowienia nad rolą kobiety, mężczyzny, człowieka w kontekście przemijania, trwania, zmian, życia i śmierci, czy wreszcie sensu istnienia.

Główna bohaterka – pani Wu, to kobieta, która przekracza smugę cienia. Symboliczne czterdzieste urodziny są dla niej linią graniczną, która wyznaczać ma kres jej kobiecości i początek jej bytu, jako człowieka. Inteligentna, wykształcona kobieta, która całe dotychczasowe życie poświęciła byciu żoną i matką, synową i panią domu, teściową i babką zamierza usunąć się w cień (znajduje nawet dla męża - Pana Domu następczynię) i poświęcić czas sobie i swoim potrzebom. Powoli odkrywamy, iż ta perfekcyjna Pani Pałacu - głowa rodziny, która niczym szyja kręci tułowiem całego organizmu rodziny nie jest wcale tak zimna, dumna i perfekcyjna, za jaką uchodziła latami, a staje się w swej niedoskonałości, wątpliwościach i poszukiwaniach osobą bardziej ludzką. Pałac kobiet to studium kobiety a nawet studium kobiet, które znalazły się w przełomowym momencie swojej egzystencji i którym przestaje wystarczać kroczenie wytyczonymi tradycją i zwyczajem ścieżkami. Ta burza myśli, czasami nieskładnych, chaotycznych, dziwacznych, mądrości starych, jak świat, które bohaterkom zdają się objawiać jak grom z jasnego nieba zajmuje sporo miejsca w powieści. Nie oznacza to jednak, że lektura jest nużąca. Może jedynie momentami nieco śmieszą konkluzje przemyśleń bohaterek (autorki?) na temat roli kobiety i mężczyzny w świecie, ale całkiem możliwe, że dla człowieka cywilizacji wschodu brzmią one inaczej niż dla europejczyka.
Dla mnie największą wartością książki była specyfika kultury wschodu i jej zderzenie z zachodnią mentalnością (w tym własną); to wielopokoleniowe trwanie w bliskości, ta wierność tradycji, a jednocześnie dążenie do przemian, ale przemian w pewnych nieprzekraczalnych granicach. Nie zostałam może zachwycona (jak wiele czytelniczek) prozą noblistki, ale zaciekawiona na pewno, a to już duży sukces w przypadku osoby tak hermetycznie zamkniętej w kulturze zachodu.
Moja ocena 4,5/6

13.07.2013

"Znak wodny" Josif Brodski


Moje pierwsze polskie wydanie tej książki poprzetykane jest pięknymi sztychami Joannesa Baptisty Brustoloni. Cudownie obrazują poetycko-nostalgiczną treść. Esej niewielki, zaledwie sto stron, a pochłania całkowicie uwagę i narzuca wolne tempo czytania. Tam wśród stron słychać szum wody, cichy plusk wiosła, krople wody, które spływają po murach i drążą je niestrudzenie. Przez esej płynie się niczym gondolą, wznosi i opada, czytając pełne miłości, troski i uwielbienia słowa na temat kolejnego miasta Brodskiego nierozerwalnie połączonego z wodą, tym razem położonego na bagnistych wyspach, poprzecinanego niezliczonymi kanałami. Wenecja.
W zimie budzi nas w tym mieście, zwłaszcza w niedzielę, dźwięk jego niezliczonych dzwonów, jak gdyby za tiulem firan w perłowoszarym niebie wibrował na srebrnej tacy gigantyczny, porcelanowy serwis do herbaty. Otwieramy okno na oścież i pokój w jednej chwili zalewa ta kłębiąca się na zewnątrz, przesycona dzwonieniem mgiełka.”.
Potrzeba nieco czasu, aby wsluchać się w to mokrą opowieść lawirującą pomiędzy kanałami.

Przez siedemnaście zim Brodski chował się świątecznie i noworocznie w Wenecji, która ukochał właśnie o tej porze roku. Nie-mieszkaniec, ale również nie-turysta, dostrzegał w tym mieście więcej niż przeciętne oko. I mam wrażenie, że kochał Wenecję nie mniej, niż przeciętny wenecjanin.  Poetycka proza Brodskiego to obrazy miasta odbite w wodzie i w lustrach, cuda architektury, które oglądane przez pryzmat wody nabierają zupełnie innego znaczenia, wrażenia przemijalności, upływania czasu.

Cudownie byłoby spacerować ze „Znakiem wodnym” po Wenecji, jakże inaczej brzmiałyby te słowa na moście Westchnień czy u stóp Canale Grande. Jakże inny byłby Plac św. Marka czy mały bar przy stazione. „My bowiem znikamy, a piękno pozostaje. My bowiem zmierzamy w przyszłość, podczas gdy piękno jest wieczną teraźniejszością”.
Z przyjemnością poznałam Wenecję Brodskiego, ale przyznaję, że wolę jego Petersburg, bardziej rosyjski, słowiański i bliższy mojemu sercu.
Brodski ukochał obydwa miasta, w Petersburgu zostawił swoje serce, zaś jego ciało spoczęło  na San Michele.

Notka pochodzi z Myśli Czytelnika