25.05.2012

Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie, Herta Muller


Czarne, 2009
Liczba stron: 112
Dotychczas czytałam tylko jedną książkę Herty Muller. Jej akcja rozgrywała się w mieście i tylko w nastroju i atmosferze przypominała tę, o której zamierzam właśnie napisać. "Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie" przenosi nas na rumuńską prowincję w czasach rozkwitu dyktatury Ceausescu. Autorka skupia się na tej części wsi, którą sama zna najlepiej - na społeczności pochodzenia niemieckiego.
Ta grupa społeczna niezbyt chętnie wchodzi w interakcje z rodowitymi Rumunami, między wersami wyczytać można, że powodem może być pewna duma narodowa oraz typowe wywyższanie się nad innymi. Największym i najbardziej skrywanym marzeniem jest wyrwanie się z ponurej i trudnej do polubienia Rumunii. Na przeszkodzie stoi im biurokracja oraz zwykła ludzka zawiść. Zdobycie paszportów w totalitarnym kraju wiąże się z wieloma wyrzeczeniami, kombinacjami, poniżeniem i prawdziwym upodleniem. I chociaż wiadomo jaką cenę przyjdzie im zapłacić, rodzina głównego bohatera Windischa podejmuje liczne próby przekupienia pomniejszych urzędników oraz proboszcza parafii. Pisząc o przekupieniu nie mam na myśli tylko dóbr materialnych.

Ciąg dalszy na Czytam, bo lubię

12.05.2012

Elfriede Jelinek, Jesteśmy przynętą kochanie!

„Jesteśmy przynętą kochanie!” to debiut literacki austriackiej Noblistki. Podobno Jelinek pisała tę powieść, będąc w głębokiej depresji. Autorka „Żądzy” zamknęła się w pokoju z telewizorem, odizolowała się od świata i wpadła w pisarski amok. To, co stworzyła nie mieści się w żadnej szufladce teoretycznoliterackiej. Po opublikowaniu jej debiutanckiego tekstu w 1970 roku, niemiecka krytyka stwierdziła, że „Jesteśmy przynętą kochanie!” na długo pozostanie niedoścignionym eksperymentem literackim.

Do przeczytania całego tekstu zapraszam do mojego kącika z książkami.

10.05.2012

Milczenie roślin, Wisława Szymborska


Przedostatni tomik składający się z wybranych wierszy Wisławy Szymborskiej tworzy cykl żegnania się ze światem, refleksji nad życiem i symbiozą z przyrodą. Jest też dyskretnym wejściem w świat wspomnień przechowywanych w pamięci.
Słowa układają się w ciąg będący zwyczajną konstatacją sytuacji i obserwacji, wchodzi czasami w patchwork składający się z zaskoczeń pociętych i na nowo utworzonych związków wyrazowych oddających szerszą interpretacją zjawiska, spostrzeżenia, przechodzi przez zwyczajną wyliczankę, by wykorzystać język kolokwialny lub zgoła pojęć z interesujących ją w tej chwili dziedzin naukowych. Ta różnorodność warsztatu nie ma w sobie nic ze sztuczności, gdyż oddaje jasno myśl poetki, zostawiając miejsce na własny odbiór czytelnika, który nie potrzebuje komentarzy znawców języka i teorii literatury. Nad tekstami unosi się duch pogodzenia się z nieuniknionym, humoru, ironii, także przekory.
"Życie - jedyny sposób,
żeby obrastać liśćmi," (...)

Ciąg dalszy na blogu.

Chłopi Władysław Reymont

Czy jest osoba, która nie przeczytała Chłopów? Za moich czasów licealnych była to lektura obowiązkowa, wszystkie cztery tomy. Lektura, której nie wypożyczyłam w porę z biblioteki a potem usiłowałam przeczytać w ciągu weekendu, co jak wiemy jest niewykonalne. Ponieważ nauczycielkę języka polskiego miałam wymagającą denerwowałam się, że zostanę przyłapana na nieznajomości lektury. Udało mi się przez weekend przeczytać półtora tomu, a następnie w trakcie tygodnia omawiania książki doczytać (przekartkować pozostałe dwa i pół tomu). I tak skończyłam szkołę bez gruntownej znajomości Chłopów (jakkolwiek by to zabrzmiało dwuznacznie). I szczerze mówiąc nie czułam z tego powodu dyskomfortu. Dopiero niedawno przeczytana Ziemia obiecana zmieniła moje zdanie na temat Reymonta.
Chłopi to powieść, za którą, jak podają niektóre źródła Reymont otrzymał literacką nagrodę Nobla w 1924 r.
W zeszłym miesiącu skończyłam słuchać audiobooka. I jakoś nie mogłam się zebrać za napisanie tej recenzji i to wcale nie dlatego, aby mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie jestem pod wrażeniem bogactwa treści, języka powieści, malowniczości.
Nie będę opisywała fabuły, bo ta znana jest zapewne, jeśli nie z lektury, to z filmowej adaptacji powieści ze wspaniałymi rolami; Władysława Hańczy, Emilii Krakowskiej, Ignacego Gogolewskiego.
Fabuła nie jest tutaj rzeczą najistotniejszą, ona służy jedynie ukazaniu tego, co jest esencją powieści. Jest to przekrojowa opowieść o społeczności zamieszkującej wieść Lipce pod koniec XIX wieku. Akcja utworu obejmuje cztery pory roku i ukazuje życie mieszkańców wsi determinowane naturą. To ona wyznacza rodzaj zajęć wykonywanych przez Lipczan. A każdą z pór roku wyróżnia nie tylko pogoda, ale także święta liturgiczne i obrzędy. Takich opisów Wielkanocy, jak u Reymonta daleko by szukać w naszej literaturze.
Reymontowskie Lipce to wieś barwna i ciekawa, wieś, którą chętnie się odwiedza. O jakże mi się podobały te jarmarki, te zabawy w karczmie, te procesje, na których aż skrzy się od kolorowych; wstążek, korali, chustek, zapasek, pasiastych spódnic, haftowanych bluzek. Pełno tam opisów strojów, tańców, zwyczajów, przypowiastek, zagadek.
Ale Reymontowskie Lipce to nie jest cepelia; to nie tylko pisanki, wycinanki, piękne stroje i zwyczaje, Lipce to przede wszystkim ludzie. Ludzie prymitywni, zezwierzęceni, prości, aby nie napisać dosadniej. No tak, ale można by powtórzyć za bohaterką Orzeszkowej - skąd oni mają być inni, skoro tacy są zubożeni i tacy niewykształceni. Trudno ich winić za brak wyższych uczuć. Tam wszyscy walczą ze wszystkimi; ojciec z synem, siostra z siostrą, dzieci z matką, krewni z krewnymi. I walczą o wszystko; od morgów poczynając, na starej pierzynie kończąc. Tam liczy się tylko instynkt przetrwania. W tym naturalistycznym spojrzeniu przypomina mi Reymont Zolę i jego Germinal.
Chociaż czytałam o zarzutach dotyczących błędów narracyjnych polegających na myleniu języka narracji używanego przez poszczególnych bohaterów - ja byłam zachwycona gwarą przedstawioną w powieści. Te wszystkie; a dyć, a juści, mojściewy, wama, mę, me, jucha, swynia, podczas czytania i długo jeszcze po lekturze kołaczą się w głowie. A słynne- ja wójt wama to mówię stanowi do dzisiaj ulubione powiedzenie mojej koleżanki, kiedy chce nas do czegoś przekonać.
Czytając Chłopów miałam przed oczyma Lipczańską wieś, jak żywą, wraz z jej pejzażem, mieszkańcami, ich sposobem mówienia i myślenia, z ich naiwnością i zawziętością, ich głupotą i ich walką o przetrwanie.
Oczywiście na temat Chłopów można by napisać całe opracowanie, bo to powieść wielopłaszczyznowa, bogata, ważna, piękna, ale moje opisy i tak nie są w stanie oddać uroku, jakim będzie zapoznanie się z powieścią. I nie obawiajcie się, Chłopi wcale nie są nudni. Gorąco polecam.
Moja ocena 5,5/6
Wczoraj była 145 rocznica urodzin Władysława Reymonta, co zmotywowało mnie do zamieszczenia krótkiej notki na temat wysłuchanej lektury.

I mały fragment opisu jarmarku:
Jarmark był wielki, co się zowie, narodu skupiło się tyla, że i przejść było niełatwo, a już w rynku pod klasztorem to Boryna przez siłę pchać się musiał, taki gąszcz się czynił między kramami.
Było też tego, że ani przeliczyć, ni objąć - gdzieby zaś tam kto poradził.
A najpierwej te płócienne, wysokie budy, co stały wzdłuż klasztoru we dwa rzędy, zapchane całkiem towarem kobiecym - a płótnami, a chustkami, co wisiały na żerdkach i jako te maki były czerwone, że aż się w oczach ćmiło, a drugie zasię całkiem żółte się widziały, a insze buraczkowe... i kto je tam wszystkie spamięta! A dzieuch i kobiet pełno tu przed nimi, że i kija nie było gdzie wrazić - która targowała i wybierała sobie, a drugie aby ino popatrzeć i oczy se ucieszyć ślicznościami.
A potem znów szły kramy, co się aż lśniły od paciorków, lusterek, szychów, a wstążek, a kryzków onych na szyję, a kwiatuszków zielonych, złotych i różnych... a czepków i Bóg ta wie czego jeszcze.
Gdzie znowu święte obrazy przedawali w pozłocistych ramach i za szkłem, że choć stały pod ścianami albo i zgoła na ziemi leżały, a szedł od nich blask, że jaki taki do czapki sięgał i znak krzyża czynił świętego.


Ostatnio jakoś nie mam serca do recenzowania, zdecydowanie lepiej idzie mi czytanie.