30.04.2010

Czarno-białe tornado

Tytuł powieści Pearl S. Buck świetnie oddaje jej przekaz. Cóż bowiem sie dzieje, gdy dwa wiatry nadbiegające z przeciwnych stron zderzą się se sobą? Powstaje tornado. Ludzie giną, a dachy domów, które od wieków stały nieporuszone, urywają się z impetem odkrywając to, co przez tak długi czas było skrywane pod zazdrosnymi murami. O tym też jest powieść amerykańskiej Noblistki z 1938 roku (spędziła wiele lat życia w Chinach. Jej chińskie imię to Sai Zhenzhu).

Narratorką jest młoda Chinka, Kwei-lan, wychowywana przez całe życie według ścislych reguł tradycji chińskiej. Do czasu małżeństwa z mężczyzną, który został jej przeznaczony przez rodzinę jeszcze przed jej narodzinami, Kwei-lan żyje pod kloszem, nieświadoma tego, co istnieje poza murami jej domu. Jest uczona zasad zachowywania się wobec mężczyzn, a także starszych osób. Jej stopy boleśnie obwiązywane są bandażami po to, aby pewnego dnia mąż mógł zachwycić się jej malutkimi stopami. Kwei-lan pobiera naukę gry na tradycyjnych instrumentach, a także dane jej jest poznać smak poezji oraz sztuki. Od dziecka oddzielona jest, jak każda dziewczynka i kobieta, od świata mężczyzn, który toczy się w innej części domostwa. Kwei-lan wiedzie błogą, bezpieczną, na wpół-świadomą egzystencję. [...]


Pearl S. Buck, „Wiatr ze wschodu, wiatr z zachodu”, przeł. M. Jędrzejewska, MUZA SA, Warszawa 2007

Na ciąg dalszy zapraszam do BREDABLIKA

Nie-odpowiednie małżeństwo

Dobrnęłam do końca. Długo to trwało ale udało się. Chyba jeszcze nigdy nie czytałam tak długo żadnej książki, jeszcze nigdy czytanie nie sprawiało mi tyle przykrości i żalu. Czytając Odpowiednie małżeństwo Doris Lessing – bo o nim mowa – odczuwałam przeogromny żal do autorki za to, że po takim wstępie, jakim jest pierwsza część serii Dzieci przemocy stworzyła tę książkę. Zmieniła skromną i zdecydowaną Marthę na znerwicowaną, rozedrganą i ciągle podzielona kobietę, która ani nie dba o męża, ani o rodziców czy o własne dziecko. Tak jak w Marcie Quest autorka wpisywała się w pragnienia swojej bohaterki, stworzyła w niej z tej smutnej, zamkniętej w sobie dziewczynki kobietę próbującą wszystkiego, otwartą na nowe życie tak w kolejnej części, wciskając ją w ramy małżeństwa, w czasy wojny i macierzyństwa zrobiła z niej dziwaczny stwór, przypominający dawną Marthę. Zabrała całą radość (która może jeszcze gdzieś drzemała, bo czasem zdarzały się jej małe wybuchy) i nabytą pewną siebie. Rozmemłała Marthę i zaniedbała, bo tak jak kiedyś zależało jej na tym jak wygląda, co ubiera i czy się podoba tak teraz lustro przestało dla Marthy istnieć. Typowe i często spotykane zaniedbanie mężatki? Marazm? Czy też pewność tego co się ma, constans, który jest ostoją? Nie, Martha waśnie tego wcale nie chce, buntuje się przeciwko tej stałości i skostnieniu. Małżeństwo ją przeraża, macierzyństwo przerasta, więc chyba jej poza jest rodzajem buntu przeciw życiu. A wielka namiętność i miłość do mężczyzny, którego kiedyś kochała (?) wygasa, przeradza się w nienawiść. Dodatkowo rozłąka w trakcie wojny nie sprzyja młodym małżonkom, tym bardziej, że w tym samym czasie przychodzi na świat ich córka. Może właśnie to, że wszystkie obowiązki spadły na Marthę, może to poczucie niedowartościowania, brak codziennych zapewnień o uczuciu sprawiły, że powrót męża z wojny stał się jednocześnie bramą do rozstania? Od oziębłości Marthy i zimnego przywitania męża powracającego z wojny do rozstania niedaleko. Ciągłe kłótnie, wypominane (wyimaginowane) zdrady, szarpaniny i ciągły obraz innego, wymarzonego a niezrealizowanego życia stały się tylko przysłowiowymi gwoździami do trumny, kolejnymi krokami do ostatecznej decyzji Marthy.
Nie podobała mi się ta nieszczęśliwa i niezadowolona, a mimo to trwająca w małżeństwie Martha. Nie polubiłam Marthy krzywdzącej swoich bliskich tym bardziej nie polubię kobiety, która porzuca swoje dziecko. Nie przemówiła do mnie Martha, która tylko mówi o swojej dorosłości a jej ciągłe niezdecydowanie tego nie potwierdza. Nie podoba mi się i już ta dziewczyna, którą zadowoli tylko codzienny dobrobyt, codzienna realizacja każdej jej zachcianki (skąd to rozpieszczenie?) i mam nadzieję, że w kolejnych częściach dzieci przemocy Lessing pozwoli wrócić dawnej szczęśliwej i zdecydowanej Marcie.

17.04.2010

Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie - Herta Muller

Po dwóch tomach znakomitych esejów Herty Müller nadszedł czas na powieść niewielkich rozmiarów i ... nie był to dobry wybór.

Od paru wieków w Banacie, krainie historycznej na terenie Rumunii, mieszkali Niemcy ze Szwabii. Przybyli, by się wzbogacić, bo widzieli w nowym miejscu swoją nową małą ojczyznę. I bogacili się, powstawały ich instytucje kulturalne i społeczne, doczekali się własnej inteligencji. Od II wojny światowej wszystko zmierzało ku katastrofie. Mężczyźni zostali zaciągnięci do hitlerowskiego wojska, po wojnie nastał czas pobytu niektórych osób w sowieckich łagrach, a potem komuna zabrała im prywatną własność. Marzeniem stał się powrót do miejsca, z którego parę wieków temu wyruszyli. (...)

Ciąg dalszy na blogu.

14.04.2010

Głód i jedwab. Eseje Herty Muller

W centrum uwagi Herty Müller jest zawsze człowiek. Przygląda mu się z wszystkich ston, wykorzystując swoje rumuńskie i niemieckie doświadczenia i obserwacje. Co ciekawe, obie nacje łączą poglądy i postawa wobec obcych. Azylant dla pewnej grupy Niemców to nierozpoznane zło, źródło strachu, lęku i obaw. Oskarżenia pozbawione logiki, zadufanie powodują, iż przychylnie patrzy się na powrót młodych neonazistów. Cierpienie nie uszlachetnia, czego przykładem jest postawa Rumunów po upadku komunizmu wobec Romów, ludzi drugiej kategorii. Jest coś takiego w człowieku, że nie akceptuje drugiego, bo nie jest stąd, bo chce się dać komuś odczuć, że jest gorszy, niepożądany, nie ma prawa takiego jak ja. Postawy takie są widoczne nie tylko w krajach bogatych, ale i tych, które wybiły się na demokrację, a przykład narodów byłej Jugosławii potwierdza ważność problemu w czasie wojny. (...)
Ciąg dalszy na blogu.

13.04.2010

Lista noblistów kornwalii

W związku z dokooptowaniem mojej osoby do tego ciekawego wyzwania, melduję, że dotychczas przeczytałam książki 22 autorów. Postawiłam im 6 szóstek i wyróżniłam je kolorem zielonym. Fioletowy kolor oznacza, że jeszcze przeczytam i/lub dokończę coś tych autorów. I tak:

  • Henryk Sienkiewicz: Janko Muzykant, Latarnik, Krzyżacy (oceny: 4) oraz Ogniem i mieczem, Quo vadis i W pustyni i w puszczy (oceny 6). Bardzo lubię tego autora, wielki talent, nawet kiedy pisze z tezą, robi to wyśmienicie. Quo Vadis to była pierwsza książka, nad którą wylewałam łzy.
  • Knut Hamsun: Błogosławieństwo ziemi (5) i Głód (3), świetny pisarz, polecam się zapoznać. Historię rolników czytałam od deski do deski, ja mieszczuch, nie wiedzieć czemu.
  • Sigrid Undset: Krystyna, córka Lawransa (5,5) Wspaniały styl, wciągająca książka, oddanie realiów historycznych.
  • Thomas Mann: Czarodziejska góra (nie skończyłam, chcę powtórzyć) Ciężka pozycja, chyba byłam za młoda na to wtedy.
  • Herman Hesse: Demian (2), Baśnie (3) i Wilk stepowy (6) "Must read" w wieku -nastu lat.
  • André Gide: Lochów Watykanu (4) Solidne, ale bez większych wrażeń.
  • Thomas Stearns Eliot: Ziemia jałowa (chcę powtórzyć) Byłam za młoda!
  • William Faulkner: Światłość w sierpniu (4) Gorące, lepkie, ciężkie południe Stanów Zjednoczonych, byłam wykończona po lekturze.
  • François Mauriac: Kłębowisko żmij (4) i kłębowisko emocji, na pewno coś przeczytam jeszcze tego pana.
  • Ernest Hemingway: Komu bije dzwon (nie skończyłam), Stary człowiek i morze (2) Nie znoszę tego pisarza, książki dla mężczyzn, mnie taki minimalizm w powieściach razi, nie potrafiłam utożsamić się z żadnym bohaterem ani nikogo choć trochę polubić.
  • Albert Camus: Obcy (5), Dżuma, Upadek (oceny 4) Powieść i filozofia w jednym.
  • John Steinbeck: Na wschód od Edenu (5) Wspaniała książka z jeszcze lepszą filozoficzną końcówką.
  • Samuel Beckett: Czekając na Godota (4), Końcówka (4,5) Dobre, męczące, ale dobre.
  • Aleksander Sołżenicyn: Jeden dzień Iwana Denisowicza (4,5), Odział chorych na raka (6) Geniusz...
  • Saul Bellow: Herzog (1) Nigdy więcej nie sięgnę po książkę tego autora, wynudziłam się strasznie, wydumane do bólu to było według mnie.
  • Czesław Miłosz: trochę tomików, ale ich nazwy zatarły mi się w pamięci (zamierzam go jeszcze poczytać) Nagroda w pełni zasłużona.
  • Gabriel García Márquez: Szarańcza, Nie ma kto pisać do pułkownika (oceny 4), Zła godzina (5), Sto lat samotności (6), Kronika zapowiedzianej śmierci (4,5), Generał w labiryncie (3,5), O miłości i innych demonach (5) Realizm magiczny bardzo mi odpowiada.
  • William Golding: Władca much (5) Polecam, książka się w ogóle nie zestarzała.
  • Claude Simon: Droga przez Flandrię (2,5) Strasznie męczyłam się przy tej książce, bardzo wymagająca literatura. Jednak coś we mnie zostawiła, do dziś pamiętam obraz martwego konia, spadających kropel i to przygnębienie...
  • Wisława Szymborska: sporo tomików, ale ich nazwy zatarły mi się w pamięci (zamierzam ją jeszcze poczytać) Nagroda w pełni zasłużona.
  • José Saramago: Miasto ślepców (5) Duży talent.
  • Günter Grass: Blaszany bębenek (2) Oj nie, Grass mi wyjątkowo nie leży.
Listy do przeczytania jako takiej nie robię. Chciałabym przeczytać choć jedną książkę każdego autora, czasem też przeczytać inne książki pisarzy już mi znanych (dlatego też brak ograniczenia czasowego w tym przypadku jest świetnym pomysłem!).

12.04.2010

Sto lat samotności - Gabriel Garcia Marquez

Od jakiegoś czasu chciałam się zapoznać z twórczością tego kolumbijskiego noblisty. W szkolnej bibliotece na półce znalazłam dwie (albo więcej) jego książki. Zrezygnowałam z Miłości w czasach zarazy po obejrzeniu ekranizacji, która była dość ciężkim do przebrnięcia filmem i nie chciałam ponownie przeżywać tej melodramatycznej historii. Może za parę lat... Więc pozostała mi druga książka Sto lat samotności.
Nie powiem, żeby to była lekka i łatwa lektura. Krótko mówiąc jest nieco porąbana. Fabuła jest totalnie chaotyczna, w której biorą udział niezliczone ilości postaci o powtarzających się imionach jak to jest w zwyczaju rodzinnym. A zarazem, w niektórych momentach powieść była komiczna, co przy odrobinie wyobraźni wywołało u mnie parsknięcie śmiechem i pytanie, co autor jeszcze wymyśli. Nie dziwię się, że niektórzy nie mogli przebrnąć do końca, ale mnie nawet zaintrygowała, jak na dzieła literackie noblistów...
Jeśli miałabym powiedzieć o czym ta książka jest, to mogłabym powiedzieć, że o patologicznym rodzie, który gdzieś został zapisany wraz z okolicznościami, w jakich poszczególni członkowie skończą. Począwszy od pierwszego z rodu, który dostał obłędu i przywiązał się do drzewa, aż do ostatniego, który miał być żywcem pożarty przez mrówki. A po drodze niezliczone romanse, obłędy, wojny, dziwaki i inne paranormalne wydarzenia. Taką główną postacią, która towarzyszyła czytelnikowi, niemal przez całą książkę była Urszula, która dla pozostałych bohaterów była inspiracją lub utrapieniem. A i zapomniałabym o najważniejszym, który jest też głównym tematem książki, a mianowicie, że wszyscy ci bohaterowie cierpią na samotność, z własnej woli, czy też za sprawą innych towarzyszów, z góry przeznaczeni na tę udrękę czy sami związający się z przeklętą rodziną Buendia.
I tak wyczekiwałam końca książki, która się wlokła upiornie, bo właściwie nic konkretnego mądrego się nie działo, stwierdzając, że książka się skończy wraz z śmiercią Urszuli. I co, Urszula umarła (też ta śmierć taka normalna nie była, bo dla autora nawet temat śmierci mógł być podmiotem do zabawy, kpiny czy po prostu komizmu), jak książka jeszcze toczyła się przez kilkadziesiąt stron, po drodze uśmiercając potomków i ich partnerek, które żyły po ponad 100 lat.
Pisarz pod przykrywą groteskowości spisał coraz powszechniejsze zjawisko samotności, które dotyka tylu ludzi. Pomimo internetu, który ułatwia kontakt, przebywaniu wśród ludzi człowiek jest samotny, bo w tym towarzyszącym ogromie tłumu, który jest właściwie jemu obcy nie ma bliskich osób, nie ma przyjaciół, tylko ci, którzy robią złudzenie przyjaźni, bo "razem pracują" czy "są w tej samej klasie" czy "też lubią brązowy kolor". Jeśli nie w otoczeniu przykładu wspólnoty ludzi, kolejne pokolenia nie będą umiały jej tworzyć, a przez to będą singlami i będą przykładami samotnego bytu.

3.04.2010

"Wiatr ze wschodu, wiatr z zachodu" Pearl S. Buck


Zanim powstała Peonia, zanim powstały Trzy córki pani Liang, powstał Wiatr ze wschodu, wiatr z zachodu – debiutancka powieść Pearl S. Buck. Pisarka opublikowała ją w 1930 roku. Kiedy się ją czyta, z łatwością można dostrzec całe spektrum tematów, które pojawiają się w późniejszej twórczości autorki: konfrontację kultury Wschodu i Zachodu, zderzenie rzeczywistości podporządkowanej tradycji i rytuałom z mentalnością zachodniej cywilizacji, brak zrozumienia pomiędzy rodzicami a ich dziećmi. Lecz choć poruszona w książce tematyka jest miłośnikom Pearl S. Buck znana i bliska, sama powieść jest zaskakująca i taka… inna.

Ciąg dalszy recenzji na Dzienniku Literackim.

2.04.2010

"Trawa śpiewa" - Doris Lessing

Było już czarno na zewnątrz (w końcu północ minęła dawno), kiedy skończyłam czytać “Trawa śpiewa”. I pierwsza myśl, która urodziła mi się w głowie zaraz po opuszczeniu Ngesi w Południowej Afryce to Chcę więcej Lessing!

Sam początek powieści to rzecz niewesoła – na werandzie domu znaleziono ciało Mary Turner, żony tamtejszego farmera. Do morderstwa przyznaje się Murzyn Moses, ich służący. Śledztwo wskazuje, że zbrodnię popełniono najprawdopodobniej ze względu na kosztowności.

Jeśli ktoś oczekuje zagadki w stylu Sherlocka Holmesa, gorzko się rozczaruje – bo pierwszy rozdział wyjaśnia wszystkie okoliczności zabójstwa, znamy ofiarę i kata. Jedynie świadomość, że wszystko dzieje się w kontrastowym czarno – białym i ubogo – bogatym środowisku, nie pozwala przyjąć za pewnik, że chodziło o biżuterię. Że zabił dla błyskotek.

więcej - książki są bramą...