Żaden
człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu,
część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie
pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich
przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie,
albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu
bije dzwon: bije on tobie.
Od kiedy poznałam ten piękny tekst byłam przekonana, iż jego autorem jest Ernest Hemingway. Tymczasem napisał go John Donne (niemal rówieśnik Szekspira, angielski poeta i kaznodzieja)
Geneza lektury:
-sentyment związany z okolicznościami, w których po raz pierwszy czytałam powieść (piękne, słoneczne lato na wyspie Afrodyty, wiatr we włosach, ktoś miły sercu u boku).
- odwiedziny w Katedrze Św. Pawła w Londynie, gdzie znajduje się nagrobek Johna Donna twórcy tekstu, którego fragment posłużył za tytuł powieści .
Moje wspomnienia sprzed lat wywołują sentyment, którego dziś nie potrafiłabym wytłumaczyć, czy spowodował je klimat powieści, czy też aura wakacyjnego romansu. Kiedy młode dziewczę czyta o tym, jak to się ziemia zatrzęsła młodym kochankom podczas ich miłosnego aktu to mało więcej go obchodzi proza życie, walka czy śmierć. Młode dziewczę śledzi losy kochanków i marzy o tym, aby i pod nim zatrzęsła się kiedyś ziemia. Kiedy czyta dojrzała kobieta, w dodatku czyta, w całkiem innych okolicznościach przyrody, ze zdziwieniem stwierdza, iż wątek romansowy jest najsłabszym ogniwem powieści.
Robert Jordan, amerykański wykładowca, weteran wcześniejszych walk, przybywa do Hiszpanii, aby wspomóc w wojnie domowej siły rewolucji walczące z prawicową opozycją. Na rozkaz generała Goltza podejmuje się zadania, które wydaje się z góry skazanym na niepowodzenie. Jordan zgłasza się do bandy Pabla, aby wraz z nią wysadzić most. Cztery dni przygotowań do walki stają się dlań esencją życia, podczas tego krótkiego czasu musi doznać wszystkiego, co w życiu najważniejsze. Dzieje się niewiele, a jednak, kiedy nadchodzi dzień wysadzenia mostu mamy wrażenie jakby nieustannie coś się działo. W oczekiwaniu na wykonanie zadania i podczas przygotowań do niego Jordan wysłuchuje opowieści członków bandy Pabla. Każda z nich jest przejmująca i dramatyczna, tym bardziej, iż opowiadane są w sposób pozbawiony emocji, językiem prostym, dosadnym, nie pozbawionym hiszpańskim zwrotów i wulgaryzmów. I o ile dosadność języka jest jak najbardziej usprawiedliwiona to trochę brakuje tłumaczeń. O walce, okrucieństwie, bólu, gwałcie, zabijaniu mówi się tak jak o zwykłych codziennych czynnościach (jedzeniu, piciu czy spaniu). Pogodzenie się ludzi z ostatecznością jest porażające. O śmierci opowiada się tutaj, jak o przejściu na drugą stronę rzeki, ona i tak nastąpi, prawdopodobnie wcześniej niż później, więc nie ma sensu się nad nią dłużej rozwodzić. Ważne jest tylko, aby nie cierpieć, no i żeby odejść z honorem.
Lepiej jest umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.
Umieranie jest straszne tylko wtedy, kiedy trwa długo i jest tak bolesne, że upokarza człowieka.
Zarówno Jordan, jak i jego współtowarzysze snują rozważania nad
sensem walki, życia i śmierci. Członków bandy spotkało już chyba każde
okrucieństwo, jakie może spotkać człowieka, dlatego rozmowy na temat
umierania oraz samobójstwa będącego ucieczką od tortur i upokorzenia nie
są tu niczym niezwykłym. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, iż
okrutni są jedynie tamci, obcy, wrogowie (faszyści, nacjonaliści).
Towarzysze Pabla niejedno mają na sumieniu, a poziom ich okrucieństwa
nie ustępuje okrucieństwu przeciwników. W pewnym momencie jeden z nich
uświadamia sobie, iż tamci są tak samo niewinni (a może tak samo winni)
jak oni, bowiem nie mieli żadnego wpływu na to, po której stronie się
znaleźli. Mimo, iż pozornie niewiele się dzieje to czyta się dobrze i
szybko, jedynie wewnętrzne monologi Jordana, w których prowadzi dyskusję
sam ze sobą (zwracając się do siebie w drugiej osobie (ty)) momentami
nużą, a nawet irytują z powodu ich rozwlekłości i tego, że niewiele
wnoszą do treści. Nigdy
niczego sobie nie wmawiaj na temat miłości. Po prostu większość ludzi
nie ma szczęścia tego przeżyć. Sam jeszcze nigdy tego nie miałeś, a
teraz masz. To, co masz z Marią – obojętne, czy będzie trwało przez dziś
i kawałek jutra, czy przez całe długie życie – jest najważniejszą
sprawą, jaka może się zdarzyć człowiekowi. Zawsze znajdą się tacy,
którzy będą twierdzili, że to nie istnieje, ponieważ sami nie mogą tego
zaznać. Ale ja ci powiadam, że to jest prawdziwe, że to już masz i że
spotkało cię wielkie szczęście, nawet gdyby ci jutro przyszło umrzeć.
O wiele ciekawsze wydawały mi się rozmyślania pomocnika Roberto – starego Anselmo.
Postacie prezentują zróżnicowane typy charakterów, jednak poza Pablem (jedynym zdecydowanie negatywnym bohaterem i najciekawiej zarysowaną postacią) pozostali bohaterowie są trochę mało wiarygodni psychologicznie. Nieco irytowała mnie Maria. Jej uległość wobec kochanego mężczyzny jest aż przykra.
Rozczarowuje (choć dawniej zachwycał) wątek miłosny, bo z jednej
strony mamy młodziutką, doświadczoną przez los dziewczynę, która nie
zdążywszy otrząsnąć się z traumatycznych doświadczeń wskakuje do śpiwora
ledwie co poznanego Roberta i ślubuje mu wiernopoddańczy związek, a z
drugiej młodego wojownika, który mając świadomość, iż to, co przeżyje z
Marią podczas tych czterech dni może być czymś najważniejszym (i
ostatnim) w jego życiu traktuje dziewczynę wyłącznie, jako obiekt
pożądania i mimo, iż i jemu się ziemia zatrzęsła, to trudno się tu
dopatrzeć nie tylko uczucia, ale i gwałtownej namiętności.
Geneza lektury:
-sentyment związany z okolicznościami, w których po raz pierwszy czytałam powieść (piękne, słoneczne lato na wyspie Afrodyty, wiatr we włosach, ktoś miły sercu u boku).
- odwiedziny w Katedrze Św. Pawła w Londynie, gdzie znajduje się nagrobek Johna Donna twórcy tekstu, którego fragment posłużył za tytuł powieści .
Moje wspomnienia sprzed lat wywołują sentyment, którego dziś nie potrafiłabym wytłumaczyć, czy spowodował je klimat powieści, czy też aura wakacyjnego romansu. Kiedy młode dziewczę czyta o tym, jak to się ziemia zatrzęsła młodym kochankom podczas ich miłosnego aktu to mało więcej go obchodzi proza życie, walka czy śmierć. Młode dziewczę śledzi losy kochanków i marzy o tym, aby i pod nim zatrzęsła się kiedyś ziemia. Kiedy czyta dojrzała kobieta, w dodatku czyta, w całkiem innych okolicznościach przyrody, ze zdziwieniem stwierdza, iż wątek romansowy jest najsłabszym ogniwem powieści.
Robert Jordan, amerykański wykładowca, weteran wcześniejszych walk, przybywa do Hiszpanii, aby wspomóc w wojnie domowej siły rewolucji walczące z prawicową opozycją. Na rozkaz generała Goltza podejmuje się zadania, które wydaje się z góry skazanym na niepowodzenie. Jordan zgłasza się do bandy Pabla, aby wraz z nią wysadzić most. Cztery dni przygotowań do walki stają się dlań esencją życia, podczas tego krótkiego czasu musi doznać wszystkiego, co w życiu najważniejsze. Dzieje się niewiele, a jednak, kiedy nadchodzi dzień wysadzenia mostu mamy wrażenie jakby nieustannie coś się działo. W oczekiwaniu na wykonanie zadania i podczas przygotowań do niego Jordan wysłuchuje opowieści członków bandy Pabla. Każda z nich jest przejmująca i dramatyczna, tym bardziej, iż opowiadane są w sposób pozbawiony emocji, językiem prostym, dosadnym, nie pozbawionym hiszpańskim zwrotów i wulgaryzmów. I o ile dosadność języka jest jak najbardziej usprawiedliwiona to trochę brakuje tłumaczeń. O walce, okrucieństwie, bólu, gwałcie, zabijaniu mówi się tak jak o zwykłych codziennych czynnościach (jedzeniu, piciu czy spaniu). Pogodzenie się ludzi z ostatecznością jest porażające. O śmierci opowiada się tutaj, jak o przejściu na drugą stronę rzeki, ona i tak nastąpi, prawdopodobnie wcześniej niż później, więc nie ma sensu się nad nią dłużej rozwodzić. Ważne jest tylko, aby nie cierpieć, no i żeby odejść z honorem.
Lepiej jest umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.
Umieranie jest straszne tylko wtedy, kiedy trwa długo i jest tak bolesne, że upokarza człowieka.
Zarówno Jordan, jak i jego współtowarzysze snują rozważania nad
O wiele ciekawsze wydawały mi się rozmyślania pomocnika Roberto – starego Anselmo.
Postacie prezentują zróżnicowane typy charakterów, jednak poza Pablem (jedynym zdecydowanie negatywnym bohaterem i najciekawiej zarysowaną postacią) pozostali bohaterowie są trochę mało wiarygodni psychologicznie. Nieco irytowała mnie Maria. Jej uległość wobec kochanego mężczyzny jest aż przykra.
Podobało
mi się natomiast ciekawe, a jednak czytelne zakończenie powieści, taki
brak kropki nad i pozostawiający pewien margines niedopowiedzenia.
Mimo wszystkiego co napisałam powyżej, uważam, Komu bije dzwon za dobrą książkę i dlatego polecam.
Moja ocena 4/6
Moja ocena 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz