26.04.2011

Piąte dziecko - Doris Lessing



Długo zbierałam się do napisania tej notki, dwa tygodnie od czasu, gdy skończyłam czytać Piąte dziecko. Starałam się uporządkować swoje odczucia po lekturze, ale dotychczas jeszcze mi się to nie udało. Książka jest napisana świetnie, bardzo mi odpowiada styl Doris Lessing, tak samo zresztą jak wcześniej, gdy czytałam Trawa śpiewa. Nie mam wątpliwości, że powieść jest ważna, że autorka zobaczyła i opisała to, co typowe i powszechne w naszych zachowaniach, ale nie uświadamiane na co dzień, albo wręcz wypierane ze świadomości. Mój problem bierze się stąd, że ta opowieść jest mi najzupełniej obojętna, a teoretyczne powinna budzić emocje, refleksje i co tam jeszcze budzi książka, która bezlitośnie obnaża kontrowersyjne zachowania i sposób myślenia. 
 
Pobierając się Harriet i Dawid marzyli o tym samym, chcieli mieć tradycyjną rodzinę, sześcioro albo i ośmioro dzieci, wielki dom, w którym cały czas trwają święta i wakacje. I przez kilka pierwszych lat małżeństwa udawało im się spełniać marzenia. Rodzina nie pochwalała wybranego przez nich modelu rodziny i nie kryli się z tym: 
„gdybyście mieli szóstkę, albo ośmioro czy dziesięcioro (...) i gdybyście mieszkali w innej części świata, na przykład w Egipcie, Indiach czy w podobnym miejscu – wtedy połowa dzieci by umarła, poza tym nie otrzymałyby wykształcenia. Wy chcecie jednego i drugiego. Arystokraci owszem, oni mogą rozmnażać się jak króliki, tego się też spodziewają, ale mają na to pieniądze. Biedacy mogą mieć dzieci, z których połowa umiera, ale oni tego się spodziewają. Jednak ludzie jak my, pośrodku, muszą przywiązywać wagę do tego, ile mają dzieci, żeby móc się o nie troszczyć.”1 
W pewnym sensie mieli rację, bo Dawid nie był w stanie zarobić na wszystko, Harriet nie dawała sobie sama rady z prowadzeniem domu, kolejne porody w rocznych/dwuletnich odstępach i opieka nad małymi dziećmi były ponad jej możliwości, więc jego ojciec finansował, a jej matka pomagała przy dzieciach. W zamian cała bliższa i dalsza rodzina mogła całe tygodnie spędzać w ich wielkim wiktoriańskim domu, grzejąc się rodzinnym ciepłem. Do czasu, gdy urodziło się piąte dziecko – Ben – inny, dziwny, budzący u wszystkich, nawet u własnych rodziców, niechęć, strach i odrazę.

Piąte dziecko każdy może odbierać inaczej, zrozumieć po swojemu. Z recenzji w internecie choćby widać, jak różnie ludzie odczytali tę historię, wnioski czytelników są czasem krańcowo odmienne i wszystkie uargumentowane. 
To, co dla mnie było w niej istotne, zawarłam w notce na swoim blogu.  Zapraszam.
1s. 19-20.

1 komentarz:

guciamal pisze...

Skończyłam czytać kilka dni temu. Odczucia podobne do twoich i ocena także.