Mam dylemat. Chyba nie zrozumiałam tej lektury.
Wydaje
mi się, że wiem, co autorka chciała nam przekazać, ale moim zdaniem nie
do końca mnie przekonała swoim pomysłem. Jest to kolejna książka, co
do której przeczytałam kilka wielce entuzjastycznych recenzji (w stylu
najlepsza książka, jaką przeczytałem/am), a która we mnie wywołała
uczucia niezgody, sprzeciwu, znudzenia.

Właściwie
doczytałam do końca, wbrew sobie; jej lektura męczyła mnie okrutnie.
Pomysł ciekawy, choć nie odkrywczy. Kate Brown, bohaterka, kobieta w
średnim wieku, która zatraciła swoją osobowość, odłożyła na półkę dyplom
wraz z perfekcyjną znajomością kilku języków obcych na rzecz bycia
matką, żoną, gospodynią domową znajduje się na rozdrożu. Poszukuje
punktu odniesienia, czegoś, co pozwoli jej nadać sens dalszej
egzystencji, tak, aby kolejne lata nie były wyłącznie godnym starzeniem
się; dbaniem o figurę, farbowaniem włosów, właściwym sposobem doboru
strojów. Jaki sposób wybiera Kate, aby zmienić swoje życie? Najpierw
decyduje się wziąć udział w międzynarodowej konferencji w charakterze
tłumaczki, następnie wyjeżdża na urlop i wdaje się w romans (?) z dużo
młodszym mężczyzną, po czym wraca i … no właśnie, czy odnajduje siebie
sprzed lat, czy odnajduje sens - tego dowiecie się na kartach książki.
Życie głównej bohaterki było do tej pory strasznie powierzchowne, bo choć robiła wszystko perfekcyjnie, świetnie wyglądała, jej dom był dobrze utrzymany, mąż zadbany, dzieci wychowane, ona nie rozumiała, jak to się stało, że całe życie uciekało jej między palcami, że nie miała na nic wpływu, że została podporządkowana konwenansom, rodzinie, własnym przekonaniom na temat tego, co wypada, a czego robić nie wypada.
Mój sprzeciw budziła zarówno postać bohaterki, jak i pomysł książki, który moim zdaniem miał udowodnić, iż kobieta wyrzekająca się siebie na rzecz rodziny jest przez to obarczenie rodziną osobą niepełnosprawną. Streściłabym to założenie cytatem z książki „poczucie winy staje się definicją macierzyństwa”. Odebrałam książkę, jako próbę ukazania kobiety uwięzionej w roli matki, żony, gosposi, tyle, że moim zdaniem, często kobieta sama się w te kajdany zakuwa, aby usprawiedliwić swoją bierność i brak konieczności kierowania życiem. Jak łatwo potem mówić, że obowiązki domowe uniemożliwiły im samorealizację. A może przemawia przeze mnie mój brak akceptacji dla kobiet biernych i autodestrukcyjnych. Ale może być też tak, że odebrałam tę książkę zupełnie niezgodnie z zamierzeniem autorki. Choć z drugiej strony jest też tak, że nie ma jednej książki, książek bywa tyle, ilu bywa czytelników.
Zaciekawia natomiast zderzenie wielości języków, które zna Kate z niemożnością porozumienia się z otoczeniem.
Nie było to moje pierwsze spotkanie z Noblistką. W tej chwili czytam Podróż Bena, będącą kontynuacją Piątego dziecka i przyznaję, że czytam z zainteresowaniem.
Moja ocena coś pomiędzy 4-/6 a 3+/6
Życie głównej bohaterki było do tej pory strasznie powierzchowne, bo choć robiła wszystko perfekcyjnie, świetnie wyglądała, jej dom był dobrze utrzymany, mąż zadbany, dzieci wychowane, ona nie rozumiała, jak to się stało, że całe życie uciekało jej między palcami, że nie miała na nic wpływu, że została podporządkowana konwenansom, rodzinie, własnym przekonaniom na temat tego, co wypada, a czego robić nie wypada.
Mój sprzeciw budziła zarówno postać bohaterki, jak i pomysł książki, który moim zdaniem miał udowodnić, iż kobieta wyrzekająca się siebie na rzecz rodziny jest przez to obarczenie rodziną osobą niepełnosprawną. Streściłabym to założenie cytatem z książki „poczucie winy staje się definicją macierzyństwa”. Odebrałam książkę, jako próbę ukazania kobiety uwięzionej w roli matki, żony, gosposi, tyle, że moim zdaniem, często kobieta sama się w te kajdany zakuwa, aby usprawiedliwić swoją bierność i brak konieczności kierowania życiem. Jak łatwo potem mówić, że obowiązki domowe uniemożliwiły im samorealizację. A może przemawia przeze mnie mój brak akceptacji dla kobiet biernych i autodestrukcyjnych. Ale może być też tak, że odebrałam tę książkę zupełnie niezgodnie z zamierzeniem autorki. Choć z drugiej strony jest też tak, że nie ma jednej książki, książek bywa tyle, ilu bywa czytelników.
Zaciekawia natomiast zderzenie wielości języków, które zna Kate z niemożnością porozumienia się z otoczeniem.
Nie było to moje pierwsze spotkanie z Noblistką. W tej chwili czytam Podróż Bena, będącą kontynuacją Piątego dziecka i przyznaję, że czytam z zainteresowaniem.
Moja ocena coś pomiędzy 4-/6 a 3+/6
5 komentarzy:
Ja najczęściej nie rozumiem tekstów Noblistów. Prosty facet jestem :-)
Oj tam, nie bądź taki skromny :) Mnie się udaje niektóre zrozumieć, a może mi się tylko tak wydaje :(
Mam bardzo podobne odczucia:)
Zachecilas mnie tym "Benem", chyba to bedzie kolejna lektura tej Noblistki.
Większość Noblistów jest pewno nie strawienia, ale ta Angielka mnie zainteresowała.Muszę popytać o nią w bibliotece. Ciekawe natomiast jak się będzie czytał nowy Noblista, który pochodzi tym razem z Chin.
Czy ja wiem, może za mało znam Noblistów, ale większość tych, których czytałam Steinbeck, Sienkiewicz, Reymont,Saramago bardzo mi się podobało. Dwie inne pozycje Lessing także były niezłe. Może najmniej zainteresował mnie do tej pory Le Clezio.
Prześlij komentarz