3.05.2013

Onitsza, J.M.G. Le Clézio


Tytułowa Onitsza to miasto w Afryce, ostatnie miasto mitycznego ludu Meroe. Przybywa do niego dwunastoletni Fintan Allen wraz z matką zwaną pieszczotliwie Maou. Przyjeżdżają by chłopiec mógł wreszcie poznać swojego ojca, Goeffroy’a Allena, a Maou dawno niewidzianym być przy swoim mężu. Spotkanie wydaje się być rozczarowujące dla wszystkich. Relacje pomiędzy głównymi bohaterami stopniowo się jednak zmieniają. Rodzina, której głowa jest praktycznie obcym człowiekiem zarówno dla własnego syna jak i żony dąży do scalenia się. Chłopiec powoli zaczyna oswajać się z nowym miejscem. Groźny, nieprzystępny Czarny Ląd stanie się dla niego domem, miejscem, które nigdy nie zatrze się w pamięci.
Powieść Le Clézio często porównywana jest do „Jądra ciemności” Conrada. Tu również mamy do czynienia z mrokami kolonializmu. Biali mieszkańcy Onitszy to zdecydowanie niesympatyczne typy. Fintan ma okazję przekonać się o tym już na statku, którym zmierza do Afryki. Jednak klimat powieści noblisty jest o wiele jaśniejszy, przełamany pięknem opisów i czystością spojrzenia głównego bohatera, z którego perspektywy poznajemy Czarny Ląd.
„Onitsza” to także opowieść o fascynacji graniczącej z szaleństwem. Fascynacji kulturą Afryki, nieokiełznaną, dziką siłą przyrody i mitem. Sama powieść też ma w sobie coś w mitu. Czytając, ma się poczucie, że opisane zdarzenia rozgrywają się  w czasie bez czasu, w uświęconej wiecznej teraźniejszości.  Poza tym narracja ma zdecydowanie oniryczny charakter. Ale to chyba typowe dla konstrukcji  opierających się na wspomnieniach z dzieciństwa. 

Jeśli książka jest dobra nie przestaje się o niej myśleć po odstawieniu na półkę. Coś pozostaje w człowieku, zagnieżdża się, czasami uwiera, przypomina o sobie. „Onitsza” do takich właśnie książek należy.

Recenzja do przeczytania również tutaj.

Brak komentarzy: