Gdy odkładałam lekturę Aleksijewicz na później, zdawałam sobie sprawę, że, tak jak w przypadku wielu książek z mojego stosu, to zbrodnia. Dobrze, że Aleksijewicz dostała Nobla, dzięki nagrodzie wreszcie sięgnęłam po jej książkę i pewna jestem, że postaram się przeczytać wszystko, co napisała.
Czarnobylska modlitwa
to taki typ lektury, który mnie najbardziej pociąga - poruszający,
pouczający (wiem, że to słowo brzmi głupio, a może śmiesznie, ale to
jest właśnie to, czego w książkach szukam), a przede wszystkim nie
przekombinowany. Bez zbędnych zdań, efektów, ozdobników.
Dopiero
podczas lektury tej książki zdałam sobie sprawę, jak mało o katastrofie
w Czarnobylu wiedziałam, żeby nie powiedzieć, że właściwie nie
wiedziałam nic. Moje wspomnienia ograniczają się tylko do płynu Lugola
podawanego w szkole, a przecież wcale nie byłam taka mała. Mam wrażenie,
że to wydarzenie wcale nie było dyskutowane lecz przyjęte z kolejnym
wzruszeniem ramion wobec sprawy, na którą i tak nic nie można zaradzić,
ale być może się mylę?
Aleksijewicz
słucha Białorusinów, którzy mieli bezpośredni kontakt z elektrownią i
wybuchem. Białorusinów właśnie, bo ten niewielki naród najbardziej
wskutek katastrofy ucierpiał. O swoich przeżyciach, a przede wszystkim
życiu po katastrofie opowiadają kobiety, mężczyźni, dzieci, ludzie
prości i naukowcy, lekarze, strażacy i rolnicy. Każdy inaczej wspomina
swoje przeżycia ale wszyscy są w kilku punktach tego samego zdania - ich
życie zmieniło się po katastrofie kompletnie, brak informacji i wiara w
siłę radzieckiego człowieka uśpiły czujność, a teraz czują się
naznaczeni i pozostawieni sobie, ich trauma jest większa niż po wojnie.
Ów powracający niemal w każdej opowieści homo sovieticus, tutaj
określany jako radziecki człowiek, najbardziej mnie zainteresował.
Dopiero dzięki tej książce zrozumiałam ten fenomen i zachowanie znanych
mi Rosjan. Aż trudno uwierzyć, że można było wychować społeczeństwo na
tak dalece oddane państwu, tak gotowe do poświęcenia swojego życia i tak
zastraszone przez władzę, którą mógł być zaledwie bezpośredni
zwierzchnik. To, co działo się po katastrofie nie mieści się w głowie
normalnego człowieka - wysyłanie setek, tysięcy osób na pewną, potworną
śmierć, zatajanie i prowizorka w imię nie wiadomo właściwie czego...
Czarnobylską modlitwę
czytałam ponad tydzień (dopiero teraz z zaskoczenem odkryłam, że ma
tylko 288 stron!), nie byłam w stanie przyjąć więcej niż jedną rozmowę
na raz. Słowa raniły, emocje wdzierały się we mnie, a wyobraźnia
szalała. Ta książka sprawiała mi niemal fizyczny ból. Mimo to uważam, że
należy ją przeczytać, by zrozumieć i wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz