Przypadek postawił wdowca obok wdowy. A może przypadek nie miał nic do rzeczy, ponieważ ich historia zaczęła się w Zaduszki? W każdym razie wdowa była już na miejscu, kiedy wdowiec potknął się, stracił na chwilę równowagę, ale nie upadł.
Stanął obok niej. Numer butów czterdzieści trzy obok numeru butów trzydzieści siedem. Przy straganie chłopki, który oferował zebrane w koszyku i rozpostarte na gazecie grzyby, do tego cięte kwiaty w trzech wiadrach, wdowiec i wdowa znaleźli się nawzajem.
Tak zaczyna się akcja powieści Gintera Grassa. Jest rok 1989, krótko przed zburzeniem muru berlińskiego. Polska konserwatorka zabytków spotyka niemieckiego profesora – badacza sztuki. Aleksandra Piątkowska i Aleksander Reschke. Wiele ich łączy; wspólnota zainteresowań, wiek (oboje po pięćdziesiątce), przeszłość, której raczej należałoby się wstydzić niż nią chełpić, miejsce (Gdańsk) oraz idea.
Pierwsze spotkanie rozpoczęte pod Halą Targową i spacer do miejsca spoczynku rodziców Aleksandry skutkują narodzinami idei. Aleksandra, pamiętająca niespełnione pragnienie rodziców pochówku w Wilnie i Aleksander przyznający, iż i jego rodzice chcieli być pochowani w Gdańsku, postanawiają założyć Polsko – Niemiecko – Litewskie Towarzystwo Cmentarne. Założeniem utworzenia towarzystwa jest umożliwienie wszystkim chętnym, którzy musieli opuścić miejsca swego urodzenia powrotu doń na wieczny spoczynek.
To co nazywamy ziemią rodzinną, jest przez nas doświadczane mocniej aniżeli same pojęcia ojczyzny, czy narodu, dlatego tak liczni, z pewnością nie wszyscy, ale w miarę starzenia się coraz liczniejsi żywią pragnienia, żeby być pogrzebanym niejako u siebie, pragnienie zresztą, które przeważnie pozostaje gorzko niespełnione, bo często okoliczności stoją temu na przeszkodzie. … W katalogu praw człowieka należałoby wreszcie zagwarantować również i tę zasadę. Nie, nie mam na myśli postulowanego tu przez działaczy naszych uciekinierskich związków prawa do ziemi rodzinnej- właściwą nam ziemię rodzinną utraciliśmy w sposób zawiniony i ostateczny- ale o prawo zmarłych do powrotu w swoje strony…
Tak Aleksander Rieschke formułuje założenie Towarzystwa, które w ostatecznym kształcie staje się polsko-niemieckim. Strona Litewska z powodów politycznych wykazuje ostrożne zainteresowanie, ale w tej chwili ma inne priorytety (oderwanie się od Związku Radzieckiego). Aleksandra i Aleksander widzą w idei utworzenia Towarzystwa idę pojednania i przebaczenia.
Para bohaterów ulega fascynacji nie tylko ideą, ale i sobą nawzajem.
Piękna idea, jak to często z ideami bywa ulega jednak wypaczeniu. Z jednej strony odzywają się niemieckie dążenia ekspansji polskich terenów pod płaszczykiem tworzenia na polskiej ziemi najpierw niemieckich domów starców, potem zakładów opieki zdrowotnej aż po pola golfowe dla wnuczków odwiedzających ziemię, gdzie leżą prochy ich zmarłych. Z drugiej strony pojawia się wizja zrobienia dobrego interesu (i to z obu stron, zarówno niemieckiej, jak i polskiej).
Bohaterowie stają przed koniecznością podjęcia decyzji, czy kontynuować rozpoczęte dzieło, czy odciąć się od niego, czy iść na kompromis, czy zrezygnować z tego, co było ich wspólnym dzieckiem.
Wróżby kumaka to książka nie tylko o tym, jak piękne idee ulegają wypaczeniu, jak wiele wzniosłych pomysłów niszczy polityka i żądza zysku. Wołanie kumaka w niemieckiej tradycji jest ostrzeżeniem, przestrogą, zapowiedzią nieszczęścia. W książce Grassa wołanie kumaka jest trochę jak wieszczenie Kasandry; napomina i ostrzega.
Książka jest też afirmacją życia, choć nie pozbawioną sceptycyzmu, łączy w sobie realizm z wizjonerstwem.
Mnie we Wróżbach kumaka najbardziej podobały się nowatorstwo języka i miłość do rodzinnego miasta autora, które jest też moim miastem rodzinnym.
Z tego rodzaju narracją spotkałam się po raz pierwszy. Narrator pisze o bohaterach w trzeciej osobie, z dystansu, odnosi się wrażenie, jakby przyglądał się im z zewnątrz, chociaż wiemy, ze korzysta z dziennika głównego bohatera. Odnoszę wrażenie, iż nie wykazuje on zbytniej sympatii do Aleksandra, ale stara się zachować obiektywizm.
Jest to rodzaj narracji, który albo się pokocha od razu, albo będzie czytelnika męczył. Ja pokochałam. Lektura była raczej smakowaniem, niż pożeraniem powieści.
Siedzieli naprzeciwko siebie. Poszła im butelka bułgarskiego czerwonego wina. Wdowa na koniec wymieszała grzyby ze śmietaną, całość lekko popieprzyła i posypała mączysto rozpadłe ziemniaki siekaną pietruszką. Dolewając Reschke zabrudził obrus. Skwitowana śmiechem plama z czerwonego wina. Posypana solą. Znowu elektroniczne kuranty z ratusza; tragiczne, heroiczne. – To melodia do sławnego tekstu Marii Konopnickiej-powiedziała wdowa. – Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród..
Miłość do Gdańska. Czytając wędrowałam uliczkami miasta; od Hali Targowej, zwanej Dominikańską, poprzez Ogarną (mieszkanie Aleksandry), Długą (spotkanie pod Neptunem i ślub w Ratuszu), kościoły św. Jana, Bożego Ciała, Piotra (myślę, że chodziło o kościół Piotra i Pawła, kościół, w którym przystępowałam, do pierwszej komunii), aż po cmentarze. Ten, na którym narodziła się idea Cmentarza jest zarazem tym, na którym spoczywa mój tata. Razem z bohaterami przemierzałam znane i mniej znane zakątki mojego miasta. Jadąc tramwajem przez Wielką Aleję, zwaną dziś Aleją Zwycięstwa, czytałam o przejażdżce bohaterów rikszą tą samą trasą. Odnalazłam w tej książce ogromną miłość do miasta, miłość, którą zapewne potęguje tęsknota do miejsca urodzenia pisarza.
Myślę, że z tego właśnie powodu odbieram ją szalenie osobiści.
Na podstawie książki powstał film w reż. Roberta Glińskiego z Krystyną Jandą (Aleksandra) oraz Matthiasem Habichem (Aleksandrem). To właśnie obejrzenie filmu było dla mnie impulsem do sięgnięcia po książkę.
Moja ocena 5,5/6
Zdjęcia: 1. okładka, 2.Hala Dominikańska - dziś, 3. Przedproża na Mariackiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz