6.02.2013

Ziemia obiecana

Władysław Reymont
Ziemia obiecana
Tower Press, 2000

Trudno napisać coś nowego o powieści, która doczekała się już dziesiątek czy setek recenzji i opracowań. Będzie więc tylko kilka moich wrażeń.
Prężnie rozwijający się przemysł włókienniczy ściąga do dziewiętnastowiecznej Łodzi rzesze ludzi; na sprytnych i pomysłowych czekają wielkie pieniądze, na biednych i mało twórczych ciężka praca, złe warunki bytowania, choroby. Do grupy młodych, pełnych zapału przedsiębiorców dołączają trzej przyjaciele: Karol Borowiecki, Maks Baum i Moryc Welt – zakładają fabrykę, by wzbogacić się i ustabilizować życie na odpowiednim poziomie finansowym. Nie stanowi dla nich problemu brak funduszy, te zawsze się znajdą, grunt to odpowiednie podejście do sprawy:
„– Zakładamy fabrykę.
– Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic – zaśmiał się głośno.
– To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę. Cóż stracimy? Zarobić zawsze można – dorzucił po chwili. – Zresztą, albo robimy interes, albo interesu nie robimy.” (s. 6-7).
Wśród mniej energicznych przedstawicieli rodzaju ludzkiego może budzić podziw tempo, w jakim decydują się na interesy, zakładają spółkę i podejmują ważkie decyzje, w dowolnym miejscu i jako tako sprzyjającym czasie: „dla interesów jest wszędzie miejsce” (s. 27), bez zbędnych formalności i biegania po urzędach, jak to musi się odbywać współcześnie. Interesy robią wszyscy, za nic mając tanią siłę roboczą: „tego towaru nigdy nie braknie” (s. 241), przybyłą przeważnie ze wsi, cierpiącą biedę i poniżenie, żyjącą nadzieją na poprawę losu w tej ziemi obiecanej, która wykarmiła już wiele fortun.


Więcej na blogu.

Brak komentarzy: