
To
nie jest książka dla jaroszy. W grubaśnym „Bum!” (blisko 600 stron)
chyba na każdej stronie mowa jest o mięsie: jego spożywaniu albo wręcz
przeciwnie – o głodzie i tęsknocie za solidną wyżerką. Gatunek nie gra
roli, z braku wołowiny lub baraniny nada się psina, oślina i
wielbłądzina, w chwilach desperacji także kocina. W chwilach, kiedy
główny bohater, kilkuletni Luo Xiaotong, nie skupia myśli na jedzeniu
mięsa, pochłania go temat pokrewny czyli wytwarzanie tegoż. Czy może
zatem dziwić, że dzięki uporowi i bezczelności ten mały potwór trafił do
rzeźni w charakterze racjonalizatora produkcji? Raczej nie, w świecie
Mo Yana nie takie cuda się zdarzają.
__________________________________________________
Mo Yan, Bum!, przeł. Agnieszka Wulik, WAB, Warszawa 2013
Chiński noblista wymyślił
niebanalnego bohatera, osadził go w wiejskiej scenerii z końca ubiegłego
wieku i tak pokierował burzliwymi dziejami rodziny Xiaotong, aby
powstała obszerna powieść. Jak tłumaczy we wstępie i w posłowiu, „opowiadanie jest tu bowiem celem samym w sobie, głównym tematem, wyrazem myśli”.
Książka faktycznie imponuje objętością, widać w niej dbałość o formę
oraz treść, z lektury niestety nic istotnego nie wynika. Na nic ciekawa
dwutorowa narracja, na nic realizm magiczny w wydaniu chińskim oraz
nieźle zbudowane chwilami napięcie, skoro brakuje najważniejszego:
głębszych myśli. Ba! Nie warto nawet streszczać fabuły, bo sam autor
ujął ją w kilku słowach.
Być
może w Chinach obowiązują inne kanony pisarskie i wydłużanie powieści
poprzez mnożenie bohaterów oraz epizodów jest na porządku dziennym. Dla
mnie „Bum!” pozostanie egzotyczną wydmuszką, która początkowo zaciekawia
i sprawia frajdę, ale ostatecznie trafia do lamusa. Mimo obiekcji za
jakiś czas zaryzykuję kolejne spotkanie z Mo Yanem.
__________________________________________________
Mo Yan, Bum!, przeł. Agnieszka Wulik, WAB, Warszawa 2013