4.03.2014

Srebrzynek i ja Juan Ramirez Jimenez


Geneza lektury: Recenzje u dwóch fantastycznych dziewczyn, Lirael oraz Jeżanny.
Pani bibliotekarka długo szukała w katalogu dopytując o nazwisko autora i jego pisownię. Jest Pani pewna tytułu? (Przyznacie sami, że Srebrzynek brzmi jakoś niepoważnie i co to w ogóle znaczy). Czy to książka dla dzieci, zbiór poezji, czy książka przyrodnicza? Kiedy w końcu bibliotekarka znalazła książkę w dziale Nobliści jej zdziwienie było niemałe.
Gdybym miała opowiedzieć o czym jest książka powiedziałabym, że o miłości, miłości do otaczającego nas świata; miłości do fauny i flory, ale i miłości do ludzi, zwłaszcza tych słabych i bezbronnych. Jest to zbiór ponad stu króciutkich poematów, w których autor prozaicznym zdarzeniom nadaje kształt baśniowych obrazków. Czytając odnoszę wrażenie, jakbym oglądała w kalejdoskopie cudowne rysunki, szkice, obrazki. Jest w nich ten rodzaj poezji, który lubię najbardziej; proza poetycka, widzenie świata poprzez pryzmat duszy niezwykle wrażliwego człowieka, który potrafi dostrzec piękno tam, gdzie trzeźwo stąpający po ziemi go nie dostrzeże, tam, gdzie przyznaję, sama często go nie dostrzegam. Trzeba się zatrzymać w biegu, aby dostrzec inny wymiar otaczającego nas świata.
Już sama nazwa Srebrzynek przywodzi na myśl migotanie, iskrzenie, delikatność, zwiewność, radość, a jest imieniem przyjaciela, imieniem osiołka. Właściciel osiołka przemierza wraz nim Andaluzyjską krainę czerpiąc radość z samego faktu istnienia, z piękna otaczającego ich świata, przemieniając prozę życia w poezję. Trzeba niezwykłej wrażliwości, aby w najzwyklejszym przedmiocie dostrzec urok i magię, aby zachwycić się, ucieszyć z choćby z grona jagód.
Na starym szczepie, którego długie poplątane wici ukazywały
jeszcze kilka sczerniałych i karminowych liści, jaskrawe słońce rozpalało zdrowe, przejrzyste, bursztynowe grono, siejące blaski, jak kobieta w swej jesieni. Każdy pragnął je mieć! Wiktoria, która zerwała grono, broniła go za swymi plecami; lecz skoro tylko poprosiłem o nie, dziewczynka, z tą drobną uległością, jaką okazują mężczyźnie podlotki stające się kobietami, oddała mi je chętnie.*
Nie zaznaczałam fragmentów do zacytowania; można wziąć jakiekolwiek z tego niewielkiego zbiorku, a będzie on reprezentatywny dla całości. Sposób opisu powoduje, że zaledwie kilka wyrazów potrafi przenieść do innego świata.
Księżyc idzie wraz z nami, wielki, okrągły, czysty. Na uśpionych już łąkach czernieją niewyraźnie jakieś zbłąkane kozy między krzakami jeżyn... Ktoś się ukrywa chyłkiem, gdy przechodzimy…. Ponad płotem ogromny migdałowiec, śnieżny od kwiecia i miesiąca, ze zwichrzonym białym obłokiem u wierzchołka, chroni skutą gwiazdami marcowymi drogę… Przenikliwy zapach pomarańczy… wilgoć i cisza… **
Książeczkę liczącą zaledwie sto pięćdziesiąt stron skromnie zapełnionych drukiem z licznymi rysunkami chłonie się niespiesznie. Czytelnik, któremu książeczka przypadnie do gustu będzie ją sobie dawkował, jak antidotum na brutalność świata, na doniesienia medialne, na kłopoty w pracy, na smutki i zmartwienia.
Jeśli miałabym powiedzieć, jaka jest to książka powiedziałabym, że niezwykle piękna i niezwykle smutna. Kiedyś już to napisałam, że smutek ma w sobie coś z piękna, a piękno niemal zawsze przywodzi na myśl refleksję o przemijaniu. Bo gdzieś tam pomiędzy wydobywaniem piękna z cienia niedostrzegania jest jakaś nutka smutku związana wiążąca się ze zmarłą dziewczynką, starym psem, czyimś przestrachem, skaleczonym zwierzęciem, ludzkim okrucieństwem.
Niektórzy pisarze potrzebują kilku tomów, aby opowiedzieć, co im w duszy gra, mistrzostwo Jimeneza polega na tym, iż każde z kilku zdaniowych poematów jest dziełem osobnym i skończonym.
…Stare Źródło, Srebrzynku, gdzie tyle razy widziałeś mnie przystającego na tak długo, zamyka w sobie, niby zwornik sklepienia lub grobowiec, całą elegię świata, czyli świadomość prawdziwego życia. W nim zobaczyłem Partenon, Piramidy i wszystkie katedry. Za każdym razem, gdy jakieś źródło, jakieś mauzoleum, jakiś portyk nie dawały mi zasnąć natarczywym nieprzemijaniem swego piękna-przeplatała się w moim śnie na jawie ich wizja z obrazem Starego Źródła. Od niego wyszedłem ku wszystkiemu. Od wszystkiego wróciłem do niego. Jest w taki sposób na swym miejscu, tak harmonijna prostota je uwiecznia, kolor i światło należą doń tak zupełnie, że można bez mała zaczerpnąć zeń, do ręki, niby wodę, całe bogactwo nurtu życia. Namalował je Bocklin na tle Grecji, Luis z Leonu stworzył jego przykład; Beethoven zalał je wesołym płaczem, Michał Anioł przekazał Rodinowi. Jest kolebką i chwilą zaślubin; jest piosnką i sonetem; jest rzeczywistością i uciechą; jest śmiercią.  
Szczęśliwym człowiekiem był autor mając tak wiernego przyjaciela, jak Srebrzynek, ale też szczęśliwym był osiołkiem Srebrzynek mając takiego towarzysza, jak autor.
W swoim wpisie chciałam uniknąć tego, o czym pisały moje poprzedniczki, ale nie jestem pewna, czy mi się to udało.
Ostrzeżenie; Dla osób nie przepadających za poetyckimi i metaforycznymi opisami książka może okazać się zbyt dużym wyzwaniem.
Wydanie, które miałam w ręce zasługuje na uwagę także z powodu niezwykle urokliwych ilustracji, są to ledwie muśnięte szkice rzeczywistości, które swym charakterem zwiewności i niedopowiedzenia są znakomitym dopełnieniem treści.
Myślę, że dużą zasługą w oddaniu ducha treści ma tłumacz pan Janusz Strasburger.


Moja ocena stanu podobania się 5,5/6
* str. 99 Srebrzynek i ja J.R.Jimenez Wydanie Instytutu Wydawniczego Pax z 1979 roku 
** str. 11 tamże,
*** str. 114 tamże

Brak komentarzy: