Znajomość z francuskim noblistą zaczęłam od najbardziej osobistej książki autora. Jest to bowiem historia biograficzna dotycząca jego rodziny, szczególnie ojca i spędzonych kilka lat w Afryce. Le Clezio pisze o swoim ojcu jak o kimś obcym, który został mu przedstawiony jako rodzic. Tak było faktycznie. Biografia ta nie jest spisem czy zbiorem opowieści, anegdot o sytuacjach, które w Afryce miały i wciąż mają miejsce. Lecz przemyśleniami opartymi na wrażeniach, odczuciach, które po tylu latach tkwią w człowieku dalej.
Książka ta ma pomóc w lepszym zrozumieniu autora i innych jego dzieł. Przedstawia jego perspektywę i sposób obserwacji. Czy rzeczywiście zmienia nasze spojrzenie na inne jego teksty? Nie wiem, może się kiedyś o tym przekonam. Nie jest to książka nudna ani specjalnie trudna w zrozumieniu. Jest to typ książek, z którymi się już zetknęłam. One mają w sobie coś ambitnego i coś wielkiego czuć w powietrzu, a właściwie nie są jakieś wyjątkowe czy niesamowite. Moje wrażenia są takie jak po innych książkach - nie jest zła, ale też żadna rewelacja; nie jest też przeciętna, bo czuć w niej coś ponad przeciętnego. I takie odczucia, ten typ książek to nie koniecznie dotyczą dzieł noblistów czy innych nagrodzonych pisarzy.
Historia nie była mdła, zrobiła na mnie trochę wrażenia. Szkoda, że zdjęcia były kiepskiej jakości, wiem, że to były czasy bez cyfrówek i photoshopów, ale chodzi mi o to, że mało na nic widać, nic konkretnego. By bardziej ocenić twórczość Le Clezio musiałabym przeczytać jakąś jego książkę bardziej fikcyjną, czyli to co w głowie mu się rodzi, a nie jest od lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz