26.01.2010

"Dzikie palmy" William Faulkner


Powieść gęsta od emocji, irytująca postawami bohaterów, ale pozwalająca wniknąć w ich myśli, zapisana językiem sięgającym od potocznego do właściwego poezji, będącego poszukiwaniem oddania skrawka ludzkich losów oglądanych z różnych perspektyw - takie są moje ogólne skojarzenia.

Wpierw poznajemy ostatnie wspólne dni Henry'ego i Charlotte w wynajętym prawie pozbawionym sprzętów letnim domku na wybrzeżu Missisipi. Narrator zmyślnie dochodzi do nich poprzez obserwację doktora, właściciela i sąsiada. Oprócz tajemnicy, chęci odkrycia prawdy o sąsiadach poprzez dostrzeganie szczegółów pojawia się ironia w odniesieniu do samego obserwatora. Czy kobieta jest chora? Co jej dolega? Nadejdzie czas, gdy doktor zostaje wezwany. Zaraz potem wracamy do 1937 roku, kiedy para się poznała, przemierzamy z nimi trasę od Nowego Orleanu poprzez Chicago, Wisconsin, Chicago, Utah, San Antonio w Texasie, ponownie do Nowego Orleanu i miejsca, w którym fabuła się zaczyna. Właściwe dla stylu pisania Faulknera staje się zbliżanie i oddalanie od bohaterów, dystans i zrozumienie połączone ze współczuciem, irytacja, jakaś oschłość i współuczestniczenie w przekazie myśli. (...)

Ciąg dalszy na blogu.

Brak komentarzy: