14.01.2010
“Sto lat samotności” – Gabriel García Márquez
Była to przyjemna noc czerwcowa, chłodna i jasna od księżycowego blasku.1
Była to przyjemna noc styczniowa, chłodna i jasna od śnieżnego blasku, kiedy położyłam na kolanach kartkę formatu A4 z drzewem genealogicznym rodu Buendíów. Miałam ją przy sobie w każdym momencie lektury, bo pragnęłam nade wszystko uniknąć wertowania kartek w poszukiwaniu związku pomiędzy bohaterami. Żółtym kolorem zaznaczone imiona kobiet z rodziny Buendía, zielonym mężczyzn, a niebieskim osób spoza magicznego kręgu, które weszły w tę historię nie inaczej, jak przez łóżko.
Gdy olbrzym uniósł wieko, ze skrzyni powiał lodowaty podmuch. W środku znajdował się tylko ogromny przezroczysyt blok, jakby zlepiony z niezliczonego mnóstwa igiełek, w których światło zmierzchu rozszczepiało się na różnokolorowe gwiazdki...2
ciąg dalszy na książki są bramą, przez którą wychodzisz na ulicę
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz