Kupiłam "Likwidację" już dawno za kilka złotych, bez przekonania, ot tak. Bez przekonania dlatego, że lata temu przeczytałam "Kadysz za nienarodzone dziecko" i nie przypadła mi ta książka do gustu ani trochę. Ale cóż, miałam wtedy jakieś 17-18 lat, w głowie bajzel stylu Żeromskiego i poezji Skamandrytów, to co się dziwić, że Kertésza nie czułam ni w ząb.
Do tej książeczki, cieniutkiej, podeszłam więc bez żadnych specjalnych oczekiwań. I rozczarowałam się, tak jak lubię najbardziej, czyli pozytywnie. Główny bohater, redaktor Keserű, po śmierci tłumacza i pisarza B. poszukuje "powieści życia", którą B. musiał przecież napisać. I napisał. Ale nikt nigdy jej nie przeczyta, bo powieść ta jest tylko eksplikacją odmowy radości życia przez B., a także, pod jego wpływem, przez jego żonę, Judit. Nikt nigdy jej nie przeczyta, bo ta powieść pozostanie tylko pomiędzy nimi.
Po resztę zapraszam tutaj.
1 komentarz:
Prześlij komentarz