Danny ma za sobą barwną przeszłość. Jego przypadkowa kariera w wojsku zakończyła się niespodziewanym przedłużeniem służby, a długie godziny spędzone na "dołku" okazały się bezcennym czasem odpoczynku, na trwale wpisanym w życiorys Danny'ego.
Danny ma mnóstwo przyjaciół. Takich prawdziwych przyjaciół. Którzy przejmują się jego losem, martwią się o to, czy nie dzieje mu się krzywda, upominają, gdy popełnia głupstwa i ostrzegają przed złymi wyborami (oczywiście złymi głównie z punktu widzenia ich interesów).
Danny ma też dwa domy. Oba odziedziczył po swoim dziadku. Oba znajdują się w Tortilla Flat i oba stanowią dla niego niemały problem. Bowiem teraz, jako majętny człowiek, nie chce aby jego przyjaciele pomyśleli, iż wywyższa się, uważa się za lepszego od nich.
Danny ma jednak przede wszystkim dosyć luźne podejście do życia. Nie pracuje, nie ma rodziny, je to co uda mu się zdobyć, czas spędza zazwyczaj z przyjaciółmi, śpi tam, gdzie może albo gdzie akurat zaśnie (zazwyczaj są to przydrożne rowy). Danny ma ponadto szczególnie nabożny stosunek do wina, a szczególnie do gąsiorków wina, które wspólnie z przyjaciółmi zdobywa i konsumuje w zawrotnych ilościach.
Taki jest właśnie Danny.
Dalszy ciąg na moim blogu. Zapraszam.
10.12.2014
24.11.2014
"Nawroty nocy" Patrick Modiano
Notkę na okładce "Nawrotów nocy"
lepiej pominąć, ponieważ wydawca jak na tacy podaje to, co Modiano z
rozmysłem kamufluje i pozostawia nienazwanym. Czytelnik zostaje
wepchnięty w środek głośnego przyjęcia, przysłuchuje się strzępom rozmów
podejrzanego towarzystwa i po krótkim czasie orientuje się, że autor
wodzi go za nos. Długo nie będzie wiadomo, jaką rolę odgrywają
poszczególne osoby dramatu i czy narrator rzeczywiście jest taką
miernotą, za jaką się uważa. Samodzielne torowanie sobie drogi w tym
gąszczu niewiadomych wymaga cierpliwości, ale też daje dużo satysfakcji.
W
„Nawrotach nocy” Modiano co prawda powtarza chwyty obecne w innych
utworach, jednak tym razem po mistrzowsku zagęszcza akcję. Czytelnik
jest skołowany i nie dziwne, bo narracja powieści oparta jest na kole;).
Pewne wydarzenia będą wracać, za każdym razem w innej konfiguracji, w
coraz większym pędzie. Nie bez powodu w jednej ze scen (genialnej moim
zdaniem) narrator ma złudzenie szalonej jazdy na karuzeli – podobne
wrażenie można odnieść podczas lektury. Zabieg celowy, spełnia co
najmniej dwie funkcje: stanowi oś fabuły i pozwala wczuć się w sytuację
głównego bohatera.
Ciąg dalszy TU.
***
Patrick Modiano "Nawroty nocy"
przeł. Ewa Bekier, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1983
20.11.2014
Parna i lepka infamia. "Hańba" John Maxwell Coetzee
Istnieją na świecie takie zachowania, takie tabu, których złamanie, naruszenie jest prawdziwym przewinieniem i to bez względu na szerokość geograficzną, kulturę, uwarunkowania społeczne. Do tychże tabu należy chociażby niewłaściwy stosunek na linii nauczyciel - uczeń. Bliższe, uczuciowe i emocjonalne kontakty w takich relacjach są bardzo gorszące i przez to zakazane. Być może wynika to z niepodważalnej, uświęconej wręcz, więzi "uczeń-mistrz". Na pewno zaś przekroczenie tej żelaznej bariery traktowane jest jako zbrodnia przeciwko moralności.
Profesor David Lurie odczuł to na własnej skórze. Krótkotrwały, acz gorący romans ze studentką sprawił, że ten ponad pięćdziesięcioletni wykładowca literatury na kapsztadzkim uniwersytecie stracił pracę w atmosferze skandalu, naruszając wszelkie możliwe normy etyczne. Lurie nigdy nie był grzecznym facetem, o czym z pewnością mogłyby opowiedzieć jego dwie byłe żony lub egzotyczna przyjaciółka Sorayi, z którą spędzał każdy upojny czwartek. Jednakże namiętność jaka połączyła go ze słuchaczką prowadzonego przez siebie kursu z zakresu poezji romantycznej, może i była nieco romantyczna i poetyczna, jak na warunki, w których się rozwinęła, ale na pewno już nie rozsądna. Poza pracą Lurie stracił coś o wiele istotniejszego - szacunek u innych wykładowców, u swoich kolegów, współpracowników, a także u studentów.
Dalszy ciąg moim blogu.
Profesor David Lurie odczuł to na własnej skórze. Krótkotrwały, acz gorący romans ze studentką sprawił, że ten ponad pięćdziesięcioletni wykładowca literatury na kapsztadzkim uniwersytecie stracił pracę w atmosferze skandalu, naruszając wszelkie możliwe normy etyczne. Lurie nigdy nie był grzecznym facetem, o czym z pewnością mogłyby opowiedzieć jego dwie byłe żony lub egzotyczna przyjaciółka Sorayi, z którą spędzał każdy upojny czwartek. Jednakże namiętność jaka połączyła go ze słuchaczką prowadzonego przez siebie kursu z zakresu poezji romantycznej, może i była nieco romantyczna i poetyczna, jak na warunki, w których się rozwinęła, ale na pewno już nie rozsądna. Poza pracą Lurie stracił coś o wiele istotniejszego - szacunek u innych wykładowców, u swoich kolegów, współpracowników, a także u studentów.
Dalszy ciąg moim blogu.
28.10.2014
"Zagubiona dzielnica" Patrick Modiano
Niedługa to książka - około 140 stron. Bohaterem jest pisarz, Jean Dekker, który po dwudziestu latach spędzonych w Anglii wraca do rodzinnego Paryża. Załatwia swoje zawodowe sprawy i zastanawia się, czy traktować Paryż jak każde inne miasto, czy też próbować "odzyskać kontakt z nim"? Wybiera to drugie rozwiązanie. Oddaje się wspomnieniom, szuka śladów przeszłości, a w międzyczasie Paryż znowu staje się bliskim mu miejscem.
Ciekawe, że bohater w ogóle nie wspomina dzieciństwa, kolegów ani rodziców, tylko ludzi nazywanych "bandą Luciena".
24.10.2014
"Ulica Ciemnych Sklepików" Patrick Modiano

W „Ulicy…” ciekawostką jest fakt, że przeszłości oraz własnej tożsamości, szuka mężczyzna cierpiący na amnezję. Jego żmudne śledztwo nawet intryguje, przynajmniej do chwili, kiedy pewne chwyty nie zaczną się powtarzać i nasuwać wątpliwości.
Ciąg dalszy TU.
Patrick Modiano „Ulica Ciemnych Sklepików”
tłum. Eligia Bąkowska Wyd. Czytelnik, Warszawa 1981
21.10.2014
"Kłębowisko żmij" François Mauriac
"Kłębowisko żmij" to jedna z najbardziej znanych powieści Françoisa Mauriaka. Jej główny bohater nazywa się Ludwik, ma 68 lat i pisze list do żony, do której do tej pory czuł nienawiść. Teraz chce, by poznała jego "prawdziwą twarz" i dowiedziała się, dlaczego był okrutny i dlaczego w końcu zrezygnował z zemsty. List niepostrzeżenie przemienia się w długie, bolesne wyznanie na temat nieudanego życia, niesnasek rodzinnych i chęci pojednania.
Mauriac mocno rozwinął warstwę psychologiczną powieści. Z empatią przedstawił dzieciństwo Ludwika i jego najsmutniejsze przeżycia.
Dalszy ciąg recenzji na moim blogu.
Dalszy ciąg recenzji na moim blogu.
16.10.2014
"Dżuma" Camusa
Tytułowa dżuma wybucha w miasteczku Oran. Zwiastują ją masowo zdychające
szczury, a gdy te znikną, na tajemniczą, śmiertelną chorobę zapada
coraz więcej ludzi. Epidemia pustoszy miasto i prowadzi do jego
zamknięcia. Wywołuje różne reakcje u ludzi, od obojętności do aktywnej
walki. Główny bohater, doktor Rieux, wiedziony poczuciem obowiązku
lekarza, stawia czynny opór dżumie i nakłania do tego innych.
Camus tworzy metaforę walki ze złem, a także obraz kojarzący się z obozem koncentracyjnym czy samotnością i izolacją ludzi chorych. Tytułową dżumę można interpretować na różne sposoby, jako wojnę, jako zrządzenie losu, przed którym się nie ucieknie i które niszczy człowieka, jako doktrynę, która bezgranicznie opanowuje społeczeństwo. Ciekawe są opisy reakcji ludzi, bezradnych w obliczu tego, na co nie mają wpływu, a co zagraża im w sposób bezpośredni.
Powieść napisana jest stylem reporterskim, bez emocji, bez zbędnych opisów. Narrator po prostu relacjonuje to, co dzieje się w Oranie, skutecznie hamując się przed osobistymi refleksjami czy ocenami.
Lektura trudna, przygnębiająca. Jednak warto się z nią zmierzyć nie tylko w liceum z racji obowiązku na języku polskim.
Notka ukazała się również na moim blogu.
Camus tworzy metaforę walki ze złem, a także obraz kojarzący się z obozem koncentracyjnym czy samotnością i izolacją ludzi chorych. Tytułową dżumę można interpretować na różne sposoby, jako wojnę, jako zrządzenie losu, przed którym się nie ucieknie i które niszczy człowieka, jako doktrynę, która bezgranicznie opanowuje społeczeństwo. Ciekawe są opisy reakcji ludzi, bezradnych w obliczu tego, na co nie mają wpływu, a co zagraża im w sposób bezpośredni.
Powieść napisana jest stylem reporterskim, bez emocji, bez zbędnych opisów. Narrator po prostu relacjonuje to, co dzieje się w Oranie, skutecznie hamując się przed osobistymi refleksjami czy ocenami.
Lektura trudna, przygnębiająca. Jednak warto się z nią zmierzyć nie tylko w liceum z racji obowiązku na języku polskim.
Notka ukazała się również na moim blogu.
7.10.2014
"Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela" Sienkiewicz
"Biedny Michaś namiętnie i ślepo był przywiązany do matki, że zaś mu powiedziano, iż matka bardzo jest nieszczęśliwa i chora i że gdy on będzie jeszcze się źle uczył, to może ją dobić - więc chłopak drżał przed tą myślą i całymi nocami siadywał nad książką, byle tylko matki nie zmartwić".
"Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela" to nowela z okresu pozytywizmu. Przedstawia losy jedenastoletniego Michasia, obarczonego ciężarem ponad siły. Chłopiec w żaden sposób nie mógł poradzić sobie z nadmiarem nauki, przesiadywał do trzeciej w nocy, a i tak otrzymywał złe oceny.
Więcej o nowelce - na moim blogu.
26.09.2014
"Bum!" Mo Yan

To
nie jest książka dla jaroszy. W grubaśnym „Bum!” (blisko 600 stron)
chyba na każdej stronie mowa jest o mięsie: jego spożywaniu albo wręcz
przeciwnie – o głodzie i tęsknocie za solidną wyżerką. Gatunek nie gra
roli, z braku wołowiny lub baraniny nada się psina, oślina i
wielbłądzina, w chwilach desperacji także kocina. W chwilach, kiedy
główny bohater, kilkuletni Luo Xiaotong, nie skupia myśli na jedzeniu
mięsa, pochłania go temat pokrewny czyli wytwarzanie tegoż. Czy może
zatem dziwić, że dzięki uporowi i bezczelności ten mały potwór trafił do
rzeźni w charakterze racjonalizatora produkcji? Raczej nie, w świecie
Mo Yana nie takie cuda się zdarzają.
__________________________________________________
Mo Yan, Bum!, przeł. Agnieszka Wulik, WAB, Warszawa 2013
Chiński noblista wymyślił
niebanalnego bohatera, osadził go w wiejskiej scenerii z końca ubiegłego
wieku i tak pokierował burzliwymi dziejami rodziny Xiaotong, aby
powstała obszerna powieść. Jak tłumaczy we wstępie i w posłowiu, „opowiadanie jest tu bowiem celem samym w sobie, głównym tematem, wyrazem myśli”.
Książka faktycznie imponuje objętością, widać w niej dbałość o formę
oraz treść, z lektury niestety nic istotnego nie wynika. Na nic ciekawa
dwutorowa narracja, na nic realizm magiczny w wydaniu chińskim oraz
nieźle zbudowane chwilami napięcie, skoro brakuje najważniejszego:
głębszych myśli. Ba! Nie warto nawet streszczać fabuły, bo sam autor
ujął ją w kilku słowach.
Być
może w Chinach obowiązują inne kanony pisarskie i wydłużanie powieści
poprzez mnożenie bohaterów oraz epizodów jest na porządku dziennym. Dla
mnie „Bum!” pozostanie egzotyczną wydmuszką, która początkowo zaciekawia
i sprawia frajdę, ale ostatecznie trafia do lamusa. Mimo obiekcji za
jakiś czas zaryzykuję kolejne spotkanie z Mo Yanem.
__________________________________________________
Mo Yan, Bum!, przeł. Agnieszka Wulik, WAB, Warszawa 2013
18.09.2014
"Zrozumieć życie" Nadine Gordimer
W powieści Gordimer najbardziej podobał mi się tytuł. I okładka. Reszta przemknęła obok mnie. Wprawdzie historia Paula Bannermana, ekologa, który po zachorowaniu na raka tarczycy oraz kuracji jodem, przebywa w domu rodziców, by zaoszczędzić żonie i trzyletniemiu synkowi promieniowania, wydaje się na pozór być ciekawa ale właśnie tylko początkowo. Akcja powieści rozpina się w czworoboku, tworzonym przez Paula, jego żonę Berenice oraz jego rodziców Adriana i Lyndsay.
Żadna z tych postaci jednak nie przyciąga uwagi czytelnika na tyle, by zdążył poczuć do niej sympatię. Oczywistym jest, że tytuł i sens powieści odnosi się do zmian w życiu czy też do szukania jego sensu przez każdą z tych osób. Po krótkiej rekonwalescencji Paul wraca do pracy, a jego działania koncentrują się na chronieniu rzeki Okawongo, gdzie wielki australijski koncern chce rozpocząć wydobywanie surowców. Berenice, odnosząca sukcesy w agencji reklamowej, pragnie drugiego dziecka, a stojący u progu emerytury Adrian i Lyndsay odbywają brzemienną w skutki podróż do Meksyku. Sporo tutaj wydarzeń, które jednak nie mają najmniejszego wpływu na dynamikę akcji. Wszystko dzieje się obok bohaterów, którzy wydają się być zamknięci w swoich kokonach.
I chociaż noblistka porusza tutaj wiele istotnych tematów, takich jak ekologia, ochrona natury, współżycie białych oraz czarnych, czy dzieci zarażone wirusem HIV, to nie odczuwam, by te tematy zostały pogłębione lub by czytelnik został zachęcony do refleksji.
Także styl autorki nie trafił w mój gust. Wprawdzie jego surowość dobrze komponuje się ze sposobem przedstawiania świata i mimo że wyjątkowo lubię krótkie, dosadne zdania, to tutaj miałam wrażenie, że ślizgam się po słowach, nie sięgając ich głębi.
14.09.2014
"Życie mrówek" Maurycy Maeterlinck
Gdyby nie fakt, że Maeterlinck jest noblistą, nigdy w życiu nie sięgnęłabym po tę książkę. Jakimś cudem mrówki niekoniecznie znajdują się w centrum moich zainteresowań, no chyba, że maszerują przez środek mojego pokoju, co w Portugalii zdarza się dość często.
Belgijski noblista napisawszy książki o życiu pszczół i termitów zainteresował się mrówkami, jego zdaniem, najbardziej inteligentnymi owadami. Ta niewielka pozycja analizuje życie mrówek, we wszystkich jego aspektach, Maeterlinck nie zapomina o ich różnorodności, biorąc na warsztat różne gatunki. Autor powołuje się na badania licznych myrmekologów, uzupełniając je własnymi spostrzeżeniami, często stricte filozoficznymi. Ze słów noblisty wyczytać można ogromny respekt i fascynację tymi owadami, szczególnie porównania ze światem ludzi wypadają na korzyść mrówek:
"W świecie ludzkim szczęście jest przede wszystkim negatywne i pasywne; czujemy się szczęśliwi wówczas, gdy nie cierpimy. U mrówek jest ono uczuciem pozytywnym i czynnym, jak gdyby pochodziło z jakiejś innej planety. Fizycznie, czy organicznie, mrówka czuje się szczęśliwą wówczas, gdy uszczęśliwia wszystkich naokoło siebie."
Z ciekawością przeczytałam tę szczupłą książkę, aczkolwiek nie odnalazłam w niej znamion geniuszu na miarę noblisty. Lekturę umiliły mi świetne ilustracje Katarzyny Słowiańskiej - nie spodziewałam się po tej niepozornej publikacji aż tak udanego wydania.
13.09.2014
"Spadkobiercy" William Golding
Aż wstyd się przyznać ale nie znam słynnego Władcy much, a po lekturze Spadkobierców nie jestem pewna czy sięgnę po tę najbardziej znaną powieść noblisty.
Zdaję sobie sprawę, że treść tej książki na pewno jest odmienna, ale nie przekonał mnie styl Goldinga.
Spadkobiercy to niewielka powieść, opisująca życie Neandertalczyków, którzy przemieszczają się na zamieszkiwane przez nich latem tereny. Już podczas wędrówki zauważają, że coś nie zgadza. Okazuje się, że przez obszar wokół ich jaskini oraz pobliskiego wodospadu przemieszcza się grupa ludzi. Jej członkowie są bardziej liczni, a przede wszystkim stoją na o wiele wyższym szczeblu ewolucyjnym. Nie tylko różnią się wyglądem i budową ciała, ale umiejętnościami. Władają łukiem, nie boją się wody, potrafią budować łodzie, znają działanie alkoholu.
Neandertalczycy są bardziej związani z naturą, o ile w przypadku prehistorii w ogóle można stosować takie rozróżnienie, bardziej lękliwi i zacofani. Równocześnie ważna dla nich jest grupa, więzi, mają swoistą religię, hierarchię oraz mocno rozwinięte zmysły takie jak węch czy wzrok.
Przez jedenaście rozdziałów to właśnie Lok, jeden z Neandertalczyków jest narratorem. Golding przedstawia świat jego oczyma. Nie przeczę, że to najlepszy element tej powieści. Czytelnik podąża za Lokiem, rozumie jego sposób pojmowania świata i czuje do niego sympatię. Nowi ludzie wydają się być brutalni, krzykliwi, niezorganizowani, mimo to fascynują Loka i jego towarzyszy, wzbudzają lęk i równocześnie przyciągają. Spotkanie z nimi skończy się dla słabiej rozwiniętej grupy tragicznie.
Nowi ludzie otrzymują prawo głosu dopiero w ostatnim rozdziale, w którym okazuje się, że także oni odczuwają lęk i niepewność.
Powieść Goldinga jest alegorią świata współczesnego. Współczesnym społeczeństwem rządzą podobne mechanizmy. To gorzka refleksja, ukazująca człowieka jako stworzenie chciwe, żądne władzy i brutalne.
Mimo że fabuła Spadkobierców nie jest nudna, noblista nie zbudził we mnie zachwytu swoją prozą, przede wszystkim nie zmusił do głębszych przemyśleń, nie zaskoczył innowacyjnym stylem czy spojrzeniem na świat.
9.09.2014
Henryk Sienkiewicz - Bez dogmatu
Wyjątkowo wkurzający główny bohater, ma się ochotę go kopnąć (wiadomo w
co) i patrzeć, czy daleko poleci. Sienkiewicz przeniósł mnie w czasy
sprzed 10-15 lat, kiedy to z koleżankami roztrząsałyśmy kolejne ciężkie
przypadki związkofobów i innych facetów nieadekwatnych. Jak się okazuje -
nic nowego pod słońcem, a kryzys męskości nie jest wcale wymysłem XXI
wieku. Książka zdecydowanie do odkurzenia i odkrycia na nowo.
27.08.2014
"Głód" Knut Hamsun
Oslo, koniec XIX wieku. Głównym bohaterem powieści jest młody przedstawiciel inteligencji, próbujący swoich sił w dziennikarstwie. Nie ma grosza przy duszy. Przymiera głodem. W końcu nie ma nawet dachu nad głową. Próbuje jakoś temu zaradzić, chwytać się jakiejkolwiek pracy, jednak z reguły okazuje się, że nie ma szczęścia, wydaje się nieudacznikiem, który nie potrafi nic zdziałać.
Jest to rewelacyjne studium psychiki człowieka. Zaskakujące, jak bardzo ten młody człowiek, który tak naprawdę nie ma już nic, przywiązuje wagę do pozorów, do kreacji własnego wizerunku. Oburza się, że ktoś mógłby go traktować jak żebraka. Zasłaniając się kłamstwami odrzuca wszelką potencjalną pomoc, byleby zachować dobre imię. Żyje ułudą, zagospodarowując finanse, których jeszcze nie dostał i wręcz nie ma gwarancji, że kiedykolwiek zostaną mu wypłacone! Ba, rozdaje innym te skromne środki, które mu zostały, by tym wspaniałomyślnym gestem zaprzeczyć choć na chwilę rzeczywistości. Gra kogoś kim nie jest. Przyznam, że niejeden raz denerwowało mnie takie podejście. Jednak czy mam prawo krytykować kogoś, kto chce zachować resztki dumy, szacunku do samego siebie czy choćby dawny wygląd, nawet za wszelką cenę?
Drugim, jakże trudnym nawet do czytania elementem, są odczucia wywoływane przez głód. Godziny, dni bez jedzenia wywołują na przemian złość, agresję, beznadzieję, marazm.
Książka robiąca wrażenie. Na pewno nie jest to lektura łatwa i przyjemna. Ale warta poznania, mimo mocno kontrowersyjnych poglądów politycznych autora.
Notka również na moim blogu.
2.08.2014
"Znaleziony" Nadine Gordimer
W książce pt. "Znaleziony" Nadine Gordimer opowiada o związku dwojga ludzi: Julii, córki bogatego angielskiego imigranta i Araba Ibrahima, pochodzącego z prymitywnej pustynnej wioski. Młodzi poznali się w RPA, gdzie Julie prowadziła beztroskie życie wśród przyjaciół, a on pod fałszywym nazwiskiem pracował nielegalnie w warsztacie samochodowym. Zaledwie zaczęli się ze sobą spotykać, Ibrahim otrzymał nakaz opuszczenia Republiki.
Nadine Gordimer pokazuje, jak nędznie żyją ludzie w jednym z najbardziej zacofanych krajów Trzeciego Świata i zwraca uwagę na to, jak trudno oderwać się od miejsca urodzenia. Akcja toczy się najpierw w dużym afrykańskim mieście, a potem w rodzinnej wiosce Ibrahima. Rodzice, rodzeństwo i krewni chcą, by Ibrahim zamieszkał z nimi na stałe, on jednak za wszelką cenę chce wyjechać za granicę, "byle daleko od tego haniebnego miejsca, które było jego domem".
Dalszy ciąg recenzji na moim blogu.
"Mario i czarodziej" Tomasz Mann
Akcja toczy się nad włoskim morzem, gdzie odpoczywa niemieckie małżeństwo z dziećmi. Przez całe wakacje spotykają ich przykrości ze strony tubylców, a uczestniczenie w pokazie magika kończy się tragedią. Magik był niepozornym człowiekiem ze zdeformowaną sylwetką i odrażającą twarzą, a jednak w nikim nie budził śmieszności. W niezrozumiały sposób umiał narzucić tłumowi swoją wolę. Tę umiejętność wykorzystywał po to, by upokorzyć widzów. W pewnym momencie wypowiedział nawet takie słowa: "Są moce silniejsze niż rozum i cnota i tylko wyjątkowo chodzące w parze z wielkodusznością wyrzeczenia".
Więcej uwag na temat "Maria i czarodzieja" oraz recenzja "Śmierci w Wenecji" na moim blogu.
Labels:
Recenzje - Mann,
uczestnik - Koczowniczka
27.06.2014
"Zeszyty don Rigoberta" Mario Vargas Llosa
Niestety dopiero niedawno sięgnęłam po kontynuację świetnej Pochwały macochy. Niestety, bo pewna część faktów i wrażeń umknęła mi już z pamięci. Mimo to z przyjemnością przeczytałam tę pozycję i ponownie zachwyciłam się giętkością języka noblisty.
Lukrecja musiała opuścić dom męża i wraz z zaufaną służącą mieszka sama. Od pewnego czasu jednak regularnie odwiedza ją Alfonso, który czyni wszystko, by pogodzić ojca i macochę. Równocześnie Lukrecja zaczyna otrzymywać anonimowe listy, w których opisywane są seksualne fantazje, bazujące na konkretnych obrazach. Opisy te przypominają jej nocne przygody z mężem i rozpalają tęsknotę.
Diabolicznie niewinny Alfonso naciska na Lukrecję, by zaczęła odpisywać na anonimy, opowiada jej o samotności ojca i czyni wszystko, by macocha wróciła do domu. Równocześnie ponownie roztacza swój czar, wzbudzając namiętność w Lukrecji. Ich pozornie niewinne rozmowy kręcą się wokół twórczości Egona Schielego. Uczący się malarstwa Fonsito całkowicie zafascynowany jest tym malarzem - studiuje szczegółowo jego życie, interesuje się jego sztuką, podkreślając jej seksualny aspekt i w końcu co raz odnajduje kolejne podobieństwa do Austriaka.
Całkowicie skołowana Lukrecja rozpoczyna listowną grę z mężem, żałując swojego postępku i marząc o powrocie. Autor świetnie ukazuje toczącą się równolegle wewnętrzną walkę obu małżonków.
Zeszyty don Rigoberta wydają się być powieścią dojrzalszą niż Pochwała macochy, mnie jednak ta ostatnia bardziej przypadła do gustu. W tej książce zabrakło mi ostentacyjnego naturalizmu, który naturalnie nie każdemu musi się podobać. Zdecydowanie lepiej jest czytać obie książki w niewielkim odstępie czasu, by w pełni docenić ich wartość. Mnie bardzo przypadła do gustu ta strona pisarstwa noblisty.
25.06.2014
"Miłość dobrej kobiety" Alice Munro
Tę książkę Munro wybrałam całkiem przypadkowo, może urzekło mnie coś w tytule, a może po prostu była pierwszą z brzegu na wirtualnej półce. Była to moja przedostatnia wielkanocna lektura i jedyna, z której niemal nic nie zapamiętałam. Wrażenia wyblakły bardzo szybko, i niestety już w trakcie czytania moja myśli umykały a losy bohaterek wydawały się być mało interesujące.
Najbardziej w pamięci utkwiło mi opowiadanie o pielęgniarce, która odnajduje sens życia w pomaganiu umierającym.
Pozostałe obrazy może zawierały ciekawe spostrzeżenia ale język i spojrzenie Munro na losy jej bohaterek, a także sama konstrukcja opowiadań mnie nie ujęły.
Oczywiście doceniam stworzenie pełnej charakterystyki postaci na zaledwie kilkudziesięciu stronach, doceniam szeroką gamę problemów ale brakowało mi u Munro czegoś więcej niż szkicu kilku chwil, nastrojów, wrażeń. Noblistka urywa swoje opowiadania, pozostawiając szerokie pole do własnych przemyśleń (co zazwyczaj cenię), nie kusząc się jednak na własną pointę.
Nie wykluczam, że ponownie sięgnę po literaturę Munro, cieszę się, że zdecydowałam się na poznanie jej prozy ale trochę żałuję, że się w niej nie odnalazłam.
15.05.2014
Utracona cześć Katarzyny Blum - Heinrich Böll.
Heinrich Böll , niemiecki
Noblista z 1972 roku, jak można wyczytać w końcowym przypisie do
książki wydanej u nas w 1978 roku, o której będzie dzisiejszy post,
uparcie tropił w powojennej społeczności Niemców wszystko to, co
ludziom, w nich samych i po za nimi, przeszkadzało żyć po ludzku. W
swych pierwszych książkach powracał raz po raz do dziedzictwa hitleryzmu
i wojny, z niepokojem obserwując jego nie zatarte ślady w psychice
współczesnych. Później w swej twórczości pisał o zjawiskach nie mnie
groźnych niż dziedzictwo hitleryzmu, a związanych z powojenną
stabilizacją, do których należały : konformizm, egoizm, nietolerancja,
aż wreszcie w kolejnej książce, "Utracona cześć Katarzyny Blum", poruszył
problem przemocy. Nie chodziło mu jednak o nielegalną przemoc, która
polegała na aktach terrorystycznych, które co pewien czas wstrząsały
opinią publiczną w RFN w latach 70-tych, ale o zalegalizowaną przemoc
słowa, którą bezkarnie uprawiały bywało tylko i wyłącznie dla sensacji,
ale najczęściej dla określonych celów politycznych brukowe gazety. Pod
"Gazetą" w książce kryje się sensacyjny dziennik "Bild", a praktyki
dziennikarza pojawiającego się na jej kartach przypominają całkiem
praktyki dziennikarzy tego organu koncernu prasowego Springera.
Akcja ksiązki dzieje sie w latach 70-tych ubiegłego stulecia, w RFN. Katarzyna Blum, bohaterka książki Hneiricha Bölla zabija w swoim mieszkaniu dziennikarza piszącego w Gazecie a następnie pojawia się u nadkomisarza policji, by przyznać się do popełnionego czynu. Wszystkim jej znajomym, pracodawcom wydaje się to niemożliwe, by była zdolna do popełnienia tej zbrodni, a jednak jest ona faktem.
czytaj więcej>>>>>>>
Akcja ksiązki dzieje sie w latach 70-tych ubiegłego stulecia, w RFN. Katarzyna Blum, bohaterka książki Hneiricha Bölla zabija w swoim mieszkaniu dziennikarza piszącego w Gazecie a następnie pojawia się u nadkomisarza policji, by przyznać się do popełnionego czynu. Wszystkim jej znajomym, pracodawcom wydaje się to niemożliwe, by była zdolna do popełnienia tej zbrodni, a jednak jest ona faktem.
czytaj więcej>>>>>>>
12.05.2014
ROZMOWA W "KATEDRZE" MARIO VARGAS LLOSA
Tytuł: Rozmowa w "Katedrze"
Tytuł oryginału: Conversacion en la Catedral
Autor: Mario Vargas Llosa
Tytuł oryginału: Conversacion en la Catedral
Autor: Mario Vargas Llosa
Powieść ”Rozmowa w „Katedrze” Maria Vargasa Llosy po raz pierwszy
została wydana w 1969 roku. Uważana jest za jedną z najważniejszych
powieści w dorobku peruwiańskiego pisarza i przychylam się w zupełności
do tej opinii. ”Rozmowa w „Katedrze” posiada cechy powieści "wielkiej", jest ważną książką nie tylko dla samego pisarza.
Książkę momentami czytało mi się ciężko i wydawała mi się mecząca,
zwłaszcza na samym początku, a jest to powieść licząca sobie sporo
stron. Dopiero mniej więcej w połowie, zaczął wyjaśniać się obraz
powieści, zarys fabuły. Dawno nie czytałam tak przytłaczającej książki,
która początkowo wywołuje sprzeczne uczucia, aby w końcowym efekcie być
zachwyconym książką. Powieść ma wiele wątków, które nie rzadko wręcz
mieszają się, tworzą plątaninę, nachodzą na siebie różne płaszczyzny
czasowe. Akcja dzieje się w Peru, w latach 50-tych w czasach dyktatury
generała Manuela Apolinario Odrii. Tematem przewodnim powieści jest
system polityczny, kulisy władzy w czasach dyktatury rządowej i jej
wpływ na życie ludzi.
Jednym z głównych, również najważniejszym i najciekawszym z bohaterów
jest Santiago Zavalita, młody człowiek, który dobrowolnie rezygnuje z
bogactwa, przerywa studia, nie chce kształcić się na prawnika, tym samym
rozczarowując ojca, buntując się przeciwko niemu, aby pracować jako
dziennikarz w lokalnej gazecie za marne grosze. Panujący w kraju system
polityczny budzi w nim odrazę.
Ciekawym wątkiem jest także historia miłosna służącej Amali i szofera
Ambrosio, lecz wątek miłosny tych dwojga nie ma cech wyrazistości,
blednie na tle innych historii miłosnych. Jednymi z głównych i zarazem
najbardziej wyrazistych i odznaczających się postaci jest postać kobiety
upadłej "Muzy" i jej kochanka don Cayo Bermudeza.
Podsumowując powieść warta przeczytania, ale nie jest to powieść dla
wszystkich, temat dość ciężki (uważam, że polityka jest zawsze trudnym
tematem), forma książki świetnie skonstruowana, atutem są liczne,
ciekawe i bardzo wyraziste postacie. Książka trudna, ale
satysfakcjonująca!
29.03.2014
"Znaleziony" - Nadine Gordimer
Laureatka Nagrody Nobla - Nadine Gordimer na kartach książki opowiada historię miłości pozornie niemożliwej. Młodej, białej kobiecie psuje się auto. Trafia do warsztatu, gdzie poznaje mechanika. Nawiązują znajomość, której skutki okażą się burzliwe i nieprzewidywalne, a każde z nich będzie stopniowo zmieniać swoje zdanie na temat drugiego.
Do czego zmusić nas mogą niezwykłe okoliczności?
Akcja powieści dzieje się w towarzyskich kręgach południowoafrykańskiego miasta i arabskiej wiosce na pustyni. ZNALEZIONY to historia o obrzędach przejścia, jakimi są doświadczenia emigracji, które miłość pokona tylko wtedy, gdy będzie istnieć nawet po odrzuceniu wszystkiego, co uznajemy w życiu za pewnik.
Nowe spojrzenie na stare zagadnienia tożsamości, przynależności i prawa do poszukiwania lepszego życia.
Żywiołowa, błyskotliwa, głęboko wzruszająca powieść.
Czarna okładka z materacem na
którym widzimy pomięte prześcieradło. Czego się spodziewać po takiej okładce?
Wielka niewiadoma. Czego się spodziewać? Nie wiem. Powieść laureatki Nagrody
Nobla, chociaż od jakiegoś czasu uważam, że nagroda ta została zdeprecjonowana,
to jednak coś znaczy. Jednak bez
szczególnych oczekiwań zaczynam czytać. Czyta się szybko. Za szybko. Wyjątkowa książka, chociaż
przecież tematyka nie jest odkrywcza.
Akcja zaczyna się w Republice Południowej
Afryki, kraju pełnego kontrastów. Ludzie albo przymierają głodem, albo są jak
Midas. Chociaż jakaś tam klasa średnia
jest, przy czym klasę średnią od niższego poziomu dzieli przepaść. Dodatkowym
kryterium podziału jest kolor skóry. W tym świecie pełnym przeciwieństw żyje
Julie, pochodzi z zamożnej rodziny, jednak z matką – która ma nowego męża i
ojcem – też znowu się ożenił, ma raczej chłodny kontakt. Najcieplejsze uczucia
wiążą ją ze stryjem, znanym ginekologiem, przez całe dzieciństwo marzyła by to
on był jej ojcem. Gdy jej samochód niespodziewanie psuje się na środku ulicy,
dziewczyna nie przypuszcza, że właśnie w ten sposób odmienia się jej życie.
Trafia do zakładu w którym naprawia się samochody i… spotyka milość swojego
życia.
Cukierkowo i mdło?
Oj zdziwicie się. Jej wybranek
okazuje się być nielegalnym imigrantem, to znaczy kiedyś wjechał do kraju
legalnie, ale zdecydowanie przekroczył czas na jaki dostał wizę, toteż obecnie
pod fałszywym nazwiskiem, pracuje na czarno i za bezcen u właściciela warsztatu. Zaczyna się niepozornie, jednak znajomość
stopniowo się rozwija, stają się kochankami, ale czy to miłość? Ich relacja
przejdzie ciężką próbę, gdy RPA zorientuje się, że na terenie kraju przebywa
nielegalny imigrant. Co zrobi Julie? I
czy związek ludzi z dwóch różnych światów ma sens.
O takich związkach pisanych było
dziesiątki książek. Zwykle niemądra Europejka, lub Amerykanka, zakochiwała się
w rdzennym Afrykańczyku i postanowiła postawić na siłę uczucia, na przekór
rozumowi. Pojawiał się motyw wyzysku, groźby utraty dzieci. Problem odmiennych
kultur i niechęć mężczyzny do zmiany, ba do zaakceptowania konieczności zmiany.
Mężczyzna pustyni jest twardy, miłość dla niego to abstrakcja, kobieta ma
rodzić dzieci i paść kozy. Gdybym dostała książkę w ten deseń, wyleciałaby
przez okno z hukiem tłuczonego szkła. Mam alergię na historie o głupich
laluniach, które sądzą, że ich ładna buzia wygra z wychowaniem, kulturą i
poglądami w których wyrośli ich faceci. Dawno przestało mi ich być żal. Teraz,
co najwyżej, patrzę z politowaniem.
Na szczęście ta książka jest
inna Julie nie jest Europejką, ma pewne pojęcie o realiach, chociaż świat
jej i „Romea” różni się znacznie, ona nie zaznała biedy, żyje na własny
rachunek, beztrosko bawi się i spędza czas z przyjaciółmi, on walczy o
przetrwanie i chce zapewnić rodzicom spokojną starość. Jak długo pozostają w
RPA ich koegzystencja jest w miarę zgodna, czy jednak dalej tak będzie gdy
Julie porzuci swój świat i uda się z ukochanym na wygnanie?
Książka jest napisana w
specyficzny sposób, narracja przypomina mi nieco styl Wiesława Myśliwskiego, rzeczowe
zdania, zawsze w trzeciej osobie. Budowany w ten sposób niesamowicie
kontrastuje z intymnością spraw, których dotyczy.
Kasiek - http://kasiek-mysli.blogspot.com
27.03.2014
"Odruch serca" Toni Morrison
Ameryka Północna XVII wieku. Początki kolonizacji brytyjskiej. Zbiorowisko wszelkiej maści wyznawców odłamów chrześcijańskich, nieakceptowanych i odrzucanych na starym lądzie. Niewolnictwo, ciężka fizyczna praca, ale i wielkie perspektywy. Z tym wszystkim próbuje się zmierzyć Jacob Vaark. Zakłada farmę w Nowym Jorku, sprowadza z Europy kobietę, która będzie mu żoną, gospodynią i matką jego dzieci. Próbuje normalnie żyć. Nie daje się uwikłać w żadną religię, nie trudzi się niewolnictwem, szanuje każdego napotkanego człowieka. Brzydzi się Europami, którzy bogacą się kosztem innych. Prawie ideał. Jacob Vaark.
Ale nie o nim ta historia, a o czterech kobietach, które połączyła jego osoba. To opowieść o jego żonie Rebece, o trudnej roli, jaka została jej przydzielona w tym dziwnym świecie, o jej młodości i trudach podróży na nowy kontynent. O tym, jak pragnęła normalnej rodziny, lecz nieustanne przeciwności losu stawiały przed nią coraz trudniejsze przeszkody.
Ale nie o nim ta historia, a o czterech kobietach, które połączyła jego osoba. To opowieść o jego żonie Rebece, o trudnej roli, jaka została jej przydzielona w tym dziwnym świecie, o jej młodości i trudach podróży na nowy kontynent. O tym, jak pragnęła normalnej rodziny, lecz nieustanne przeciwności losu stawiały przed nią coraz trudniejsze przeszkody.
Ciąg dalszy TUTAJ :) zapraszam!
"Jak ryba w wodzie" Mario Vargas Llosa
"Jak ryba w wodzie" to rozwijające się dwutorowo wspomnienia noblisty.
Po pierwsze - mamy rzetelną powtórkę z życiorysu od najwcześniejszych
wspomnień z dzieciństwa do wyjazdu za granicę na studia doktoranckie w
wieku lat dwudziestu kilku. Bardzo logicznie wyznaczona granica. Wtedy
właśnie umarł Mario, narodził się Pisarz. Brzmi śmiesznie? Młody Vargas
Llosa od wczesnych lat był przekonany, że osiągnąć coś w życiu można
tylko wtedy, jeśli opuści się Peru i wyjedzie np. do Paryża, że TEN KRAJ
podcina mu skrzydła, że rozwinąć będzie je mógł dopiero w jakimś
miejscu nieco wyższym cywilizacyjnie?
Brzmi znajomo?
W przypadku młodego MVL coś jednak było na rzeczy. Rzeczywiście, za
granicą najwyraźniej wziął się do roboty, gdyż kolejne świetne książki
zaczęły się sypać jak z rękawa (przed ukończeniem 30-tki powstały
"Miasto i psy" i "Zielony dom", a jeśli ktoś kiedyś zaglądał, to wie, że musiały być raczej pracochłonne).
18.03.2014
"Aby zbawił, co było zginęło" Françoisa Mauriaka
"Aby zbawił, co było zginęło" to krótka powieść napisana przez noblistę Françoisa Mauriaka. Akcja jej toczy się w okresie międzywojennym w Paryżu, a głównymi bohaterami są małżonkowie Hervé i Irena, Marcel i Tota oraz młodziutki brat Toty, Alain.
Hervé i Marcel przyjaźnili się kiedyś ze sobą, ale ostatnio ich kontakty mocno się rozluźniły. Doszło do tego, że Marcel zataił wiadomość o swoim ślubie. Hervé nie umie się z tym pogodzić. Dalszy ciąg recenzji na moim blogu.
16.03.2014
Komu bije dzwon Ernest Hemingw
Żaden
człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu,
część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie
pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich
przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie,
albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu
bije dzwon: bije on tobie.
Od kiedy poznałam ten piękny tekst byłam przekonana, iż jego autorem jest Ernest Hemingway. Tymczasem napisał go John Donne (niemal rówieśnik Szekspira, angielski poeta i kaznodzieja)
Geneza lektury:
-sentyment związany z okolicznościami, w których po raz pierwszy czytałam powieść (piękne, słoneczne lato na wyspie Afrodyty, wiatr we włosach, ktoś miły sercu u boku).
- odwiedziny w Katedrze Św. Pawła w Londynie, gdzie znajduje się nagrobek Johna Donna twórcy tekstu, którego fragment posłużył za tytuł powieści .
Moje wspomnienia sprzed lat wywołują sentyment, którego dziś nie potrafiłabym wytłumaczyć, czy spowodował je klimat powieści, czy też aura wakacyjnego romansu. Kiedy młode dziewczę czyta o tym, jak to się ziemia zatrzęsła młodym kochankom podczas ich miłosnego aktu to mało więcej go obchodzi proza życie, walka czy śmierć. Młode dziewczę śledzi losy kochanków i marzy o tym, aby i pod nim zatrzęsła się kiedyś ziemia. Kiedy czyta dojrzała kobieta, w dodatku czyta, w całkiem innych okolicznościach przyrody, ze zdziwieniem stwierdza, iż wątek romansowy jest najsłabszym ogniwem powieści.
Robert Jordan, amerykański wykładowca, weteran wcześniejszych walk, przybywa do Hiszpanii, aby wspomóc w wojnie domowej siły rewolucji walczące z prawicową opozycją. Na rozkaz generała Goltza podejmuje się zadania, które wydaje się z góry skazanym na niepowodzenie. Jordan zgłasza się do bandy Pabla, aby wraz z nią wysadzić most. Cztery dni przygotowań do walki stają się dlań esencją życia, podczas tego krótkiego czasu musi doznać wszystkiego, co w życiu najważniejsze. Dzieje się niewiele, a jednak, kiedy nadchodzi dzień wysadzenia mostu mamy wrażenie jakby nieustannie coś się działo. W oczekiwaniu na wykonanie zadania i podczas przygotowań do niego Jordan wysłuchuje opowieści członków bandy Pabla. Każda z nich jest przejmująca i dramatyczna, tym bardziej, iż opowiadane są w sposób pozbawiony emocji, językiem prostym, dosadnym, nie pozbawionym hiszpańskim zwrotów i wulgaryzmów. I o ile dosadność języka jest jak najbardziej usprawiedliwiona to trochę brakuje tłumaczeń. O walce, okrucieństwie, bólu, gwałcie, zabijaniu mówi się tak jak o zwykłych codziennych czynnościach (jedzeniu, piciu czy spaniu). Pogodzenie się ludzi z ostatecznością jest porażające. O śmierci opowiada się tutaj, jak o przejściu na drugą stronę rzeki, ona i tak nastąpi, prawdopodobnie wcześniej niż później, więc nie ma sensu się nad nią dłużej rozwodzić. Ważne jest tylko, aby nie cierpieć, no i żeby odejść z honorem.
Lepiej jest umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.
Umieranie jest straszne tylko wtedy, kiedy trwa długo i jest tak bolesne, że upokarza człowieka.
Zarówno Jordan, jak i jego współtowarzysze snują rozważania nad
sensem walki, życia i śmierci. Członków bandy spotkało już chyba każde
okrucieństwo, jakie może spotkać człowieka, dlatego rozmowy na temat
umierania oraz samobójstwa będącego ucieczką od tortur i upokorzenia nie
są tu niczym niezwykłym. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, iż
okrutni są jedynie tamci, obcy, wrogowie (faszyści, nacjonaliści).
Towarzysze Pabla niejedno mają na sumieniu, a poziom ich okrucieństwa
nie ustępuje okrucieństwu przeciwników. W pewnym momencie jeden z nich
uświadamia sobie, iż tamci są tak samo niewinni (a może tak samo winni)
jak oni, bowiem nie mieli żadnego wpływu na to, po której stronie się
znaleźli. Mimo, iż pozornie niewiele się dzieje to czyta się dobrze i
szybko, jedynie wewnętrzne monologi Jordana, w których prowadzi dyskusję
sam ze sobą (zwracając się do siebie w drugiej osobie (ty)) momentami
nużą, a nawet irytują z powodu ich rozwlekłości i tego, że niewiele
wnoszą do treści. Nigdy
niczego sobie nie wmawiaj na temat miłości. Po prostu większość ludzi
nie ma szczęścia tego przeżyć. Sam jeszcze nigdy tego nie miałeś, a
teraz masz. To, co masz z Marią – obojętne, czy będzie trwało przez dziś
i kawałek jutra, czy przez całe długie życie – jest najważniejszą
sprawą, jaka może się zdarzyć człowiekowi. Zawsze znajdą się tacy,
którzy będą twierdzili, że to nie istnieje, ponieważ sami nie mogą tego
zaznać. Ale ja ci powiadam, że to jest prawdziwe, że to już masz i że
spotkało cię wielkie szczęście, nawet gdyby ci jutro przyszło umrzeć.
O wiele ciekawsze wydawały mi się rozmyślania pomocnika Roberto – starego Anselmo.
Postacie prezentują zróżnicowane typy charakterów, jednak poza Pablem (jedynym zdecydowanie negatywnym bohaterem i najciekawiej zarysowaną postacią) pozostali bohaterowie są trochę mało wiarygodni psychologicznie. Nieco irytowała mnie Maria. Jej uległość wobec kochanego mężczyzny jest aż przykra.
Rozczarowuje (choć dawniej zachwycał) wątek miłosny, bo z jednej
strony mamy młodziutką, doświadczoną przez los dziewczynę, która nie
zdążywszy otrząsnąć się z traumatycznych doświadczeń wskakuje do śpiwora
ledwie co poznanego Roberta i ślubuje mu wiernopoddańczy związek, a z
drugiej młodego wojownika, który mając świadomość, iż to, co przeżyje z
Marią podczas tych czterech dni może być czymś najważniejszym (i
ostatnim) w jego życiu traktuje dziewczynę wyłącznie, jako obiekt
pożądania i mimo, iż i jemu się ziemia zatrzęsła, to trudno się tu
dopatrzeć nie tylko uczucia, ale i gwałtownej namiętności.
Geneza lektury:
-sentyment związany z okolicznościami, w których po raz pierwszy czytałam powieść (piękne, słoneczne lato na wyspie Afrodyty, wiatr we włosach, ktoś miły sercu u boku).
- odwiedziny w Katedrze Św. Pawła w Londynie, gdzie znajduje się nagrobek Johna Donna twórcy tekstu, którego fragment posłużył za tytuł powieści .
Moje wspomnienia sprzed lat wywołują sentyment, którego dziś nie potrafiłabym wytłumaczyć, czy spowodował je klimat powieści, czy też aura wakacyjnego romansu. Kiedy młode dziewczę czyta o tym, jak to się ziemia zatrzęsła młodym kochankom podczas ich miłosnego aktu to mało więcej go obchodzi proza życie, walka czy śmierć. Młode dziewczę śledzi losy kochanków i marzy o tym, aby i pod nim zatrzęsła się kiedyś ziemia. Kiedy czyta dojrzała kobieta, w dodatku czyta, w całkiem innych okolicznościach przyrody, ze zdziwieniem stwierdza, iż wątek romansowy jest najsłabszym ogniwem powieści.
Robert Jordan, amerykański wykładowca, weteran wcześniejszych walk, przybywa do Hiszpanii, aby wspomóc w wojnie domowej siły rewolucji walczące z prawicową opozycją. Na rozkaz generała Goltza podejmuje się zadania, które wydaje się z góry skazanym na niepowodzenie. Jordan zgłasza się do bandy Pabla, aby wraz z nią wysadzić most. Cztery dni przygotowań do walki stają się dlań esencją życia, podczas tego krótkiego czasu musi doznać wszystkiego, co w życiu najważniejsze. Dzieje się niewiele, a jednak, kiedy nadchodzi dzień wysadzenia mostu mamy wrażenie jakby nieustannie coś się działo. W oczekiwaniu na wykonanie zadania i podczas przygotowań do niego Jordan wysłuchuje opowieści członków bandy Pabla. Każda z nich jest przejmująca i dramatyczna, tym bardziej, iż opowiadane są w sposób pozbawiony emocji, językiem prostym, dosadnym, nie pozbawionym hiszpańskim zwrotów i wulgaryzmów. I o ile dosadność języka jest jak najbardziej usprawiedliwiona to trochę brakuje tłumaczeń. O walce, okrucieństwie, bólu, gwałcie, zabijaniu mówi się tak jak o zwykłych codziennych czynnościach (jedzeniu, piciu czy spaniu). Pogodzenie się ludzi z ostatecznością jest porażające. O śmierci opowiada się tutaj, jak o przejściu na drugą stronę rzeki, ona i tak nastąpi, prawdopodobnie wcześniej niż później, więc nie ma sensu się nad nią dłużej rozwodzić. Ważne jest tylko, aby nie cierpieć, no i żeby odejść z honorem.
Lepiej jest umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.
Umieranie jest straszne tylko wtedy, kiedy trwa długo i jest tak bolesne, że upokarza człowieka.
Zarówno Jordan, jak i jego współtowarzysze snują rozważania nad
O wiele ciekawsze wydawały mi się rozmyślania pomocnika Roberto – starego Anselmo.
Postacie prezentują zróżnicowane typy charakterów, jednak poza Pablem (jedynym zdecydowanie negatywnym bohaterem i najciekawiej zarysowaną postacią) pozostali bohaterowie są trochę mało wiarygodni psychologicznie. Nieco irytowała mnie Maria. Jej uległość wobec kochanego mężczyzny jest aż przykra.
Podobało
mi się natomiast ciekawe, a jednak czytelne zakończenie powieści, taki
brak kropki nad i pozostawiający pewien margines niedopowiedzenia.
Mimo wszystkiego co napisałam powyżej, uważam, Komu bije dzwon za dobrą książkę i dlatego polecam.
Moja ocena 4/6
Moja ocena 4/6
4.03.2014
Srebrzynek i ja Juan Ramirez Jimenez
Pani
bibliotekarka długo szukała w katalogu dopytując o nazwisko autora i
jego pisownię. Jest Pani pewna tytułu? (Przyznacie sami, że Srebrzynek
brzmi jakoś niepoważnie i co to w ogóle znaczy). Czy to książka dla
dzieci, zbiór poezji, czy książka przyrodnicza? Kiedy w końcu
bibliotekarka znalazła książkę w dziale Nobliści jej zdziwienie było
niemałe.
Gdybym
miała opowiedzieć o czym jest książka powiedziałabym, że o miłości,
miłości do otaczającego nas świata; miłości do fauny i flory, ale i
miłości do ludzi, zwłaszcza tych słabych i bezbronnych. Jest to zbiór
ponad stu króciutkich poematów, w których autor prozaicznym zdarzeniom
nadaje kształt baśniowych obrazków. Czytając odnoszę wrażenie, jakbym
oglądała w kalejdoskopie cudowne rysunki, szkice, obrazki. Jest w nich
ten rodzaj poezji, który lubię najbardziej; proza poetycka, widzenie
świata poprzez pryzmat duszy niezwykle wrażliwego człowieka, który
potrafi dostrzec piękno tam, gdzie trzeźwo stąpający po ziemi go nie
dostrzeże, tam, gdzie przyznaję, sama często go nie dostrzegam. Trzeba
się zatrzymać w biegu, aby dostrzec inny wymiar otaczającego nas świata.
Już sama nazwa Srebrzynek
przywodzi na myśl migotanie, iskrzenie, delikatność, zwiewność, radość,
a jest imieniem przyjaciela, imieniem osiołka. Właściciel osiołka
przemierza wraz nim Andaluzyjską krainę czerpiąc radość z samego faktu
istnienia, z piękna otaczającego ich świata, przemieniając prozę życia w
poezję. Trzeba niezwykłej wrażliwości, aby w najzwyklejszym przedmiocie
dostrzec urok i magię, aby zachwycić się, ucieszyć z choćby z grona
jagód.
Na starym szczepie, którego długie poplątane wici ukazywały
jeszcze kilka sczerniałych i karminowych liści, jaskrawe słońce
rozpalało zdrowe, przejrzyste, bursztynowe grono, siejące blaski, jak
kobieta w swej jesieni. Każdy pragnął je mieć! Wiktoria, która zerwała
grono, broniła go za swymi plecami; lecz skoro tylko poprosiłem o nie,
dziewczynka, z tą drobną uległością, jaką okazują mężczyźnie podlotki
stające się kobietami, oddała mi je chętnie.*
Nie
zaznaczałam fragmentów do zacytowania; można wziąć jakiekolwiek z tego
niewielkiego zbiorku, a będzie on reprezentatywny dla całości. Sposób
opisu powoduje, że zaledwie kilka wyrazów potrafi przenieść do innego
świata.
Księżyc
idzie wraz z nami, wielki, okrągły, czysty. Na uśpionych już łąkach
czernieją niewyraźnie jakieś zbłąkane kozy między krzakami jeżyn... Ktoś
się ukrywa chyłkiem, gdy przechodzimy…. Ponad płotem ogromny
migdałowiec, śnieżny od kwiecia i miesiąca, ze zwichrzonym białym
obłokiem u wierzchołka, chroni skutą gwiazdami marcowymi drogę…
Przenikliwy zapach pomarańczy… wilgoć i cisza… **
Książeczkę
liczącą zaledwie sto pięćdziesiąt stron skromnie zapełnionych drukiem z
licznymi rysunkami chłonie się niespiesznie. Czytelnik, któremu
książeczka przypadnie do gustu będzie ją sobie dawkował, jak antidotum
na brutalność świata, na doniesienia medialne, na kłopoty w pracy, na
smutki i zmartwienia.
Jeśli
miałabym powiedzieć, jaka jest to książka powiedziałabym, że niezwykle
piękna i niezwykle smutna. Kiedyś już to napisałam, że smutek ma w sobie
coś z piękna, a piękno niemal zawsze przywodzi na myśl refleksję o
przemijaniu. Bo gdzieś tam pomiędzy wydobywaniem piękna z cienia
niedostrzegania jest jakaś nutka smutku związana wiążąca się ze zmarłą
dziewczynką, starym psem, czyimś przestrachem, skaleczonym zwierzęciem,
ludzkim okrucieństwem.
Niektórzy
pisarze potrzebują kilku tomów, aby opowiedzieć, co im w duszy gra,
mistrzostwo Jimeneza polega na tym, iż każde z kilku zdaniowych poematów
jest dziełem osobnym i skończonym.
…Stare
Źródło, Srebrzynku, gdzie tyle razy widziałeś mnie przystającego na tak
długo, zamyka w sobie, niby zwornik sklepienia lub grobowiec, całą
elegię świata, czyli świadomość prawdziwego życia. W nim zobaczyłem
Partenon, Piramidy i wszystkie katedry. Za każdym razem, gdy jakieś
źródło, jakieś mauzoleum, jakiś portyk nie dawały mi zasnąć natarczywym
nieprzemijaniem swego piękna-przeplatała się w moim śnie na jawie ich
wizja z obrazem Starego Źródła. Od niego wyszedłem ku wszystkiemu. Od
wszystkiego wróciłem do niego. Jest w taki sposób na swym miejscu, tak
harmonijna prostota je uwiecznia, kolor i światło należą doń tak
zupełnie, że można bez mała zaczerpnąć zeń, do ręki, niby wodę, całe
bogactwo nurtu życia. Namalował je Bocklin na tle Grecji, Luis z Leonu
stworzył jego przykład; Beethoven zalał je wesołym płaczem, Michał Anioł
przekazał Rodinowi. Jest kolebką i chwilą zaślubin; jest piosnką i
sonetem; jest rzeczywistością i uciechą; jest śmiercią.
Szczęśliwym człowiekiem był autor mając tak wiernego przyjaciela, jak Srebrzynek, ale też szczęśliwym był osiołkiem Srebrzynek mając takiego towarzysza, jak autor.
W swoim wpisie chciałam uniknąć tego, o czym pisały moje poprzedniczki, ale nie jestem pewna, czy mi się to udało.
Ostrzeżenie; Dla osób nie przepadających za poetyckimi i metaforycznymi opisami książka może okazać się zbyt dużym wyzwaniem.
Wydanie, które miałam w ręce zasługuje na uwagę także z powodu niezwykle urokliwych ilustracji, są to ledwie muśnięte szkice rzeczywistości, które swym charakterem zwiewności i niedopowiedzenia są znakomitym dopełnieniem treści.
Myślę, że dużą zasługą w oddaniu ducha treści ma tłumacz pan Janusz Strasburger.
Moja ocena stanu podobania się 5,5/6
W swoim wpisie chciałam uniknąć tego, o czym pisały moje poprzedniczki, ale nie jestem pewna, czy mi się to udało.
Ostrzeżenie; Dla osób nie przepadających za poetyckimi i metaforycznymi opisami książka może okazać się zbyt dużym wyzwaniem.
Wydanie, które miałam w ręce zasługuje na uwagę także z powodu niezwykle urokliwych ilustracji, są to ledwie muśnięte szkice rzeczywistości, które swym charakterem zwiewności i niedopowiedzenia są znakomitym dopełnieniem treści.
Myślę, że dużą zasługą w oddaniu ducha treści ma tłumacz pan Janusz Strasburger.
Moja ocena stanu podobania się 5,5/6
* str. 99 Srebrzynek i ja J.R.Jimenez Wydanie Instytutu Wydawniczego Pax z 1979 roku
** str. 11 tamże,
*** str. 114 tamże
13.02.2014
"Stary człowiek i morze" Ernesta Hemingwaya
Santiago od 84 dni nie złowił żadnej ryby. Wszyscy określają go mianem
wyjątkowego pechowca. Jedynie jego przyjaciel, mały chłopiec, wierzy, że
los się jeszcze uśmiechnie do staruszka. Santiago po raz kolejny
wypływa w morze i napotyka swoje przeznaczenie: wielkiego marlina.
Hemingway w pierwszej części pięknie opisuje przyjaźń Santiago z chłopcem. Potem następuje szczegółowa relacja z walki. Walki starego człowieka z wielką rybą. Walki ze starością i swoimi słabościami. Walki z przeciwnościami losu. Walki o przetrwanie.
Książka napisana w sposób bardzo konkretny, wręcz w reporterskim stylu, jednak wyjątkowo obrazowo. Czytając ma się nie raz wrażenie wręcz odczuwania zmęczenia Santiago.
Z dużą przyjemnością i zupełnie innym spojrzeniem wróciłam do niej po wielu latach:)
Notka również na moim blogu.
Hemingway w pierwszej części pięknie opisuje przyjaźń Santiago z chłopcem. Potem następuje szczegółowa relacja z walki. Walki starego człowieka z wielką rybą. Walki ze starością i swoimi słabościami. Walki z przeciwnościami losu. Walki o przetrwanie.
Książka napisana w sposób bardzo konkretny, wręcz w reporterskim stylu, jednak wyjątkowo obrazowo. Czytając ma się nie raz wrażenie wręcz odczuwania zmęczenia Santiago.
Z dużą przyjemnością i zupełnie innym spojrzeniem wróciłam do niej po wielu latach:)
Notka również na moim blogu.
5.02.2014
"Kiedy umieram" William Faulkner
Bundrenowie to uboga rodzina z amerykańskiej prowincji. Trafiamy pod ich dach w momencie, kiedy umiera Addie, matka piątki dorosłych dzieci i żona nieudacznika, który nigdy w życiu nie miał koszulki przepoconej od pracy. Jej ostatnim życzeniem jest, by być pochowaną w rodzinnym miasteczku Jefferson, u boku najbliższych, którzy wyprzedzili ją w drodze do wieczności. Addie wybrała sobie zły czas na umieranie. Rodzina nie ma pieniędzy na tak długą podróż i to z trumną na wozie, ulewne deszcze utrudniają przejazd, a w polu czeka tyle pracy...Jednak rodzina postanawia sprostać wyzwaniu i zrealizować ostatnią wolę nieboszczki.
Książka składa się z 59 rozdziałów, a narratorami są kolejni członkowie rodziny. Tym samym nie raz możemy patrzeć na jedno wydarzenie oczyma różnych osób. Faulkner maluje barwne postacie, mistrzowsko kreśli portrety, ciekawie opisuje charaktery.
Przyznam, że powieść czytało mi się dość mozolnie, mimo niezbyt wielkich rozmiarów. Specyficzny sposób narracji, brak dialogów, czarny humor, rozwleczona akcja - to wszystko złożyło się na to, że książkę odebrałam jako niełatwą i mało przyjemną, a wręcz przygnębiającą.
Notka również na moim blogu.
3.02.2014
"SPACER W CIENIU" DORIS LESSING
Tytuł: Spacer w cieniu
Tytuł oryginału: Walking in the Shade 1949-1962
Autor: Doris Lessing
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 512
Moja ocena: 4/6
Tytuł oryginału: Walking in the Shade 1949-1962
Autor: Doris Lessing
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 512
Moja ocena: 4/6
"Spacer w cieniu" jest drugim tomem autobiografii Doris Lessing
od 1949 do 1962 roku. We wstępie pozwolę sobie wyrazić niezbyt
przychylną opinię o przeczytanej książce. "Spacer w cieniu" nie jest
już tak frapująca jak pierwsza część, troszeczkę nudziłam się w trakcie
czytania kolejnych stron lektury. Myślę sobie, że nie można wyrazić
rzetelnej opinii na temat tej książki nie przeczytawszy pierwszej
części i nie porównując je skromnie ze sobą.
W tej części autobiografii autorka opisała swoje życie po wyjeździe z
Rodezji Północnej i przybyciu do Londynu, gdzie zamieszkała na stałe.
Życie w powojennym Londynie jak na pewno w wielu innych miastach Europy
było ciężkie. Na początku było jej wyjątkowo trudno, gdyż przeprowadziła
się do Londynu jako samotna, trzydziestoletnia matka (jej syn Peter,
miał wówczas dwa i pół lata), mało znana jeszcze i mająca problemy
finansowe młoda pisarka.
Lessing w tej książce bardziej skupiła się na opisywaniu rzeczy
przyziemnych, takich jak szukanie mieszkania i ciągłe przeprowadzki.
Dużą część tej autobiografii autorka poświęciła komunizmowi, rzetelnie
opisała swoje doświadczenia i rozczarowania komunizmem. Był to
niezwykle ważny moment w jej życiu, na który ze spokojem spojrzała z
perspektywy lat.
(Całość tutaj)
Labels:
Recenzje - Lessing,
Uczestnik - Izabell
29.01.2014
Dyptyk petersburski Josef Brodski
Zeszyty Literackie Rok wydania 2003
Im niżej opada rtęć w termometrze, tym wygląd miasta staje się coraz bardziej fantastyczny. Dwadzieścia pięć stopni mrozu to już dość, ale temperatura nie przestaje się obniżać i jak gdyby uporawszy się z ludźmi, rzeką i budowlami, sięga teraz idei i pojęć abstrakcyjnych. Domy wzdłuż bulwaru, z płynącym nad ich dachami białym dymem, coraz bardziej przypominają zatrzymany pociąg: jego kierunek to wieczność. (str. 24)
W Petersburgu byłam tylko raz, nazywał się wówczas Leningradem, ja miałam pięć lat i miałam nieco ponad metr wzrostu. Niewiele zapamiętałam z kilku miesięcy pobytu, ale to co zapamiętałam to klimat miasta, który odnajduję w szkicu Brodskiego Przewodnik po przemianowanym mieście. Dla mnie były to wydrążone w śniegu tunele sięgające wysokości dorosłego człowieka, słońce iskrzące się w płatkach śniegu, skrzypienie pod butami i przejmujące zimno, które hartuje człowieka na długie lata. Pamiętam, że odbierałam je, jako piękne, bajkowe i trochę groźne miasto (z powodu monumentalności budowli). Te zamarznięte sople lodu, te piękne fontanny, to sprawiające wrażenie czystości miasto (dzięki bieli śniegu) robiło na dziecku wrażenie miasta z tysiąca i jednej nocy.
W Petersburgu wszystko może się zmienić prócz tutejszej pogody. I światła. To światło północne, blade i rozsiane; oko i pamięć nabierają w nim niezwykłej bystrości. (…) …chodzenie pod tym niebem. Po bulwarach z cynamonowego granitu, wzdłuż ogromnej szarej rzeki, już samo przez się poszerza życie i uczy dalekowzroczności. W ziarnistości granitowego bulwaru w pobliżu nieustannie płynącej wody jest coś, co nasyca stopy zmysłowym pragnieniem chodzenia. Wiatr znad morza, przesycony zapachem wodorostów, uleczył tu niemało serc przepełnionych kłamstwem, rozpaczą i poczuciem bezradności. Jeśli to sprzyja zniewoleniu, niewolnikowi można wybaczyć. W tym mieście jakoś łatwiej znieść samotność niż gdzie indziej, bo samo miasto jest samotne (str. 23)
Za czasów Piotra I ziściły się dążenia dynastii Romanowów; uzyskano dostęp do morza. Marzeniem cara, człowieka nie bojącego się wyzwań, wykształconego i otwartego na zachód, pozbawionego kompleksów niższości wobec Europy było wybudowanie miasta-portu; okna na Europę. Wyzwanie było tym trudniejsze, iż budowę należało przeprowadzić od podstaw, na podmokłym gruncie i na słabo zaludnionych terenach. Był władcą i to władcą absolutnym, więc wizja zbudowania miasta innego, niż dotąd istniejące, nie naśladującego, a stanowiącego wzór do naśladowania, potwierdzającego pozycję Rosji i nadającego ton Europie, zmieniła się w rzeczywistość. Cóż z tego, że wysokim kosztem, czy przyszłe pokolenia podziwiając pomniki przeszłości będą pamiętać o krzyżach na placu budowy.
"Kiedy tak się zdarza, że wizjoner jest w dodatku cesarzem, wówczas działa bez wszelkiej litości. Określenie metod, których używał Piotr, jako "przymusowe", byłoby zbyt delikatne. Opodatkował wszystko i wszystkich, chcąc zmusić swoich poddanych do podbijania nowych obszarów. Przy Piotrze poddani korony rosyjskiej mieli dość ograniczone możliwości: pobór do wojska albo odprawa na budowę Sankt-Petersburga, przy czym trudno orzec, co bardziej groziło śmiercią. Dziesiątki tysięcy poginęły bezimiennie w błotach newskiej delty, której wyspy zyskały sobie sławę nie lepszą niż współczesny Gułag. Z tą tylko różnicą, że w wieku osiemnastym wiedziałeś, że budujesz, i miałeś szansę, że otrzymasz ostatnie namaszczenie i drewniany krzyż na mogile. Zapewne Piotr nie mógł w inny sposób wykonać swojego planu. (….) Powszechne podporządkowanie wszystkiego i wszystkich, o które starał się Jeździec Spiżowy, zrodziło rosyjski totalitaryzm, którego owoce smakują niektórym lepiej niż nasiona. Masy wymagały decyzji na skalę masową, a Piotr ze względu na swoje wykształcenie i ze względu na historię Rosji nie był zdolny do niczego innego. Traktował ludzi zupełnie tak samo, jak ziemię, na której wznosił swoją przyszłą stolicę. (…)To miasto rzeczywiście wznosi się na kościach swoich budowniczych w tej samej mierze, co na wbitych przez nich słupach. (str. 8-9)
Petersburg, zaplanowany, jako nowy Amsterdam, dziś nazywany jest Wenecją północy. To zapewne wszechobecność wody spowodowała, iż tak ważne miejsce w sercu poety zajęła potem Wenecja, tutaj powracał wielokrotnie, co znamienne wyłącznie zimą i tutaj spoczął (Znak wodny).
Dwadzieścia kilometrów biegu Newy w obrębie miasta, dzielącej się w samym jego środku na dwadzieścia pięć wielkich i małych odnóg, stwarza mu takie wodne lustro, że narcyzm staje się czymś nieuniknionym. Odbijając się co sekundę w tysiącach metrów kwadratowych płynnego srebrnego amalgamatu, miasto jak gdyby dosłownie jest stale fotografowane przez rzekę, a tak zdjęty metraż wpada do Zatoki Fińskiej, która w słoneczny dzień wygląda jak zbiornica tych oślepiających fotografii. Nic dziwnego, że niekiedy miasto sprawia wrażenie skrajnego egoisty, zajętego wyłącznie swoją własną powierzchownością. Z pewnością w takich miejscach bardziej zwraca się uwagę na fasady niż na wygląd sobie podobnych. Niewyczerpane, przyprawiające o zawrót głowy mnóstwo odbić tych pilastrów, kolumnad i portyków wskazuje naturę tego kamiennego narcyzmu, nasuwa myśl, że, przynajmniej w świecie nieożywionym, można traktować wodę jak skondensowany Czas.(str.12-13)
Kiedy Petersburg, jako kolebkę rewolucji przemianowano na Leningrad stał się on na szczęście pustą jej kolebką.
Wojna domowa szalała wokół niego i w całym kraju, straszliwe pęknięcie podzieliło naród na dwa wrogie obozy; ale tu nad brzegami Newy, po raz pierwszy od wieków, panował spokój, a trawa wyrastała ze szpar między płytami trotuarów i kamieniami bruku opustoszałych placów. Głód robił swoje, a razem z nim Czeka (dziewicza nazwa KGB), ale poza tym miasto zostało pozostawione samo sobie i swoim widziadłom. Jak długo kraj ze stolicą przywróconą w Moskwie staczał się ku przyrodzonemu sobie klaustro- i ksenofobicznemu stanowi, Petersburg nie mając gdzie się podziać, trwał nieruchomo w swoim kształcie miasta dziewiętnastowiecznego zupełnie jak gdyby pozował do fotografii. (str. 22)
Jedyną zmianą było wybudowanie na przemysłowych przedmieściach nowych budowli oraz polityka mieszkaniowa nakazująca do mieszkań ludzi bogatych dokwaterowywać biedotę. Znak wodny Brodskiego uznałam za najpiękniejszy obraz Wenecji, Przewodnik po przemianowanym mieście to portret miasta, który w sercach tych, którzy kiedykolwiek odwiedzili miasto wzbudzi nostalgię i chęć powrotu, zaś u tych, którzy nigdy tam nie byli zrodzi marzenie odbycia choćby krótkiego spaceru nad Newą.
Moje blogowe koleżanki pisząc (tutaj Imani i tu Kaye) o Dyptyku petersburskim oddały głos poecie ograniczając pisanie do zacytowanych fragmentów eseju. Myślę, że miały rację.
Nie potrafię napisać o swoich wrażeniach tak esencjonalnie i tak harmonijnie, zachowując proporcje w oddaniu odczuć zmysłowych i nie popadając w przesadę, jak czyni to Brodski pisząc o swoim mieście. Trudno wyobrazić sobie, jak na zaledwie dwudziestu paru stronach można napisać tyle o charakterze miasta, jego historii, klimacie, literaturze ("literatura rosyjska zrodziła się nad brzegami Newy" pisze Brodski), jak wyrazić tyle uczuć; tkliwości, miłości, ciepła, podziwu. I podobnie, jak w Znaku wodnym i tutaj zachwycam się prostotą i pięknem języka (ukłony w stronę tłumacza Pawła Hertza) oraz umiejętnością przekazania prozaicznej rzeczywistości w sposób poetycki i chwytający za serce.
W skład wydanego przez Zeszyty Literackiego Dyptyku petersburskiego wchodzi także esej W półtora pokoju. Jest to hołd złożony najbliższym; pełen uczucia obraz rodziców, których zmuszony był zostawić samych w półtorej pokoju, rodziców, którym nie mógł towarzyszyć w starości, chorobie, których nie dane mu było pożegnać. Próba ocalenia pamięci o przeszłości, gestów, spojrzeń, wypowiedzianych lata temu słów, zachowań, mimiki twarzy, zapamiętanych przedmiotów, zawsze wzrusza, a kiedy jest ona tak udana, jak w tym przypadku, mogę jedynie pochylić czoło przed umiejętnościami pisarza i wrażliwością człowieka.
Każde dziecko, choć w różnym stopniu, łaknie dorosłości i nie może doczekać się, kiedy w końcu opuści dom- to gniazdo, to więzienie. Wyrwać się! Ku prawdziwemu życiu! Ku szerokiemu światu. Ku samodzielności. To życzenie spełnia się w końcu. I przez jakiś czas istnieją tylko nowe horyzonty, absorbujące budowanie własnego gniazda, urządzanie własnej rzeczywistości. Potem pewnego dnia, gdy człowiek opanuje już nową rzeczywistość i osiągnie samodzielność, raptem przychodzi wiadomość, że stare gniazdo zniknęło, a ci którym zawdzięcza życie, umarli. Tego dnia czuje się jak skutek nagle pozbawiony przyczyny. Strata jest tak ogromna, że aż niezrozumiała. Umysł, spustoszony przez cios, doznaje skurczu, co jeszcze bardziej potęguje klęskę. Pojmujemy, że młodzieńczą pogonią za samodzielnością, ucieczką z gniazda, uczyniliśmy się bezbronnymi. Źle się stało, ale możemy obarczać winą naturalny porządek rzeczy. (str.51).
Kiedy czytam o rodzicach Josifa to wydaje mi się, że widzę ich na tej ograniczonej przestrzeni, tak bezbronnych w swym osamotnieniu, pogodzonych z losem, którego nie mogą i nie chcą zmienić.
Lubili operowe arie, tenory i gwiazdy filmowe czasów swojej młodości. Malarstwo nie interesowało ich zbytnio, mieli pojęcie o sztuce „klasycznej”, lubili rozwiązywać krzyżówki i byli zakłopotani i zaniepokojeni moimi próbami literackimi. Uważali, że postępuję niesłusznie, martwili się moją sytuacją, ale popierali mnie w miarę swoich możliwości, gdyż byłem ich dzieckiem. Później, gdy udało mi się tu i tam coś wydrukować, byli zadowoleni, a nawet dumni; ale wiem, że gdybym okazał się zwyczajnym grafomanem i próby moje zakończyły się niepowodzeniem, ich stosunek do mnie byłby taki sam. Kochali mnie bardziej niż siebie samego i prawdopodobnie w ogóle by nie zrozumieli mojego poczucia winy w stosunku do nich. Najważniejsze, że był chleb na stole, czysta odzież i dobre zdrowie. To były dla nich synonimy miłości, i lepsze były one niż moje. (str. 72-73)
Im niżej opada rtęć w termometrze, tym wygląd miasta staje się coraz bardziej fantastyczny. Dwadzieścia pięć stopni mrozu to już dość, ale temperatura nie przestaje się obniżać i jak gdyby uporawszy się z ludźmi, rzeką i budowlami, sięga teraz idei i pojęć abstrakcyjnych. Domy wzdłuż bulwaru, z płynącym nad ich dachami białym dymem, coraz bardziej przypominają zatrzymany pociąg: jego kierunek to wieczność. (str. 24)
W Petersburgu byłam tylko raz, nazywał się wówczas Leningradem, ja miałam pięć lat i miałam nieco ponad metr wzrostu. Niewiele zapamiętałam z kilku miesięcy pobytu, ale to co zapamiętałam to klimat miasta, który odnajduję w szkicu Brodskiego Przewodnik po przemianowanym mieście. Dla mnie były to wydrążone w śniegu tunele sięgające wysokości dorosłego człowieka, słońce iskrzące się w płatkach śniegu, skrzypienie pod butami i przejmujące zimno, które hartuje człowieka na długie lata. Pamiętam, że odbierałam je, jako piękne, bajkowe i trochę groźne miasto (z powodu monumentalności budowli). Te zamarznięte sople lodu, te piękne fontanny, to sprawiające wrażenie czystości miasto (dzięki bieli śniegu) robiło na dziecku wrażenie miasta z tysiąca i jednej nocy.
W Petersburgu wszystko może się zmienić prócz tutejszej pogody. I światła. To światło północne, blade i rozsiane; oko i pamięć nabierają w nim niezwykłej bystrości. (…) …chodzenie pod tym niebem. Po bulwarach z cynamonowego granitu, wzdłuż ogromnej szarej rzeki, już samo przez się poszerza życie i uczy dalekowzroczności. W ziarnistości granitowego bulwaru w pobliżu nieustannie płynącej wody jest coś, co nasyca stopy zmysłowym pragnieniem chodzenia. Wiatr znad morza, przesycony zapachem wodorostów, uleczył tu niemało serc przepełnionych kłamstwem, rozpaczą i poczuciem bezradności. Jeśli to sprzyja zniewoleniu, niewolnikowi można wybaczyć. W tym mieście jakoś łatwiej znieść samotność niż gdzie indziej, bo samo miasto jest samotne (str. 23)
Za czasów Piotra I ziściły się dążenia dynastii Romanowów; uzyskano dostęp do morza. Marzeniem cara, człowieka nie bojącego się wyzwań, wykształconego i otwartego na zachód, pozbawionego kompleksów niższości wobec Europy było wybudowanie miasta-portu; okna na Europę. Wyzwanie było tym trudniejsze, iż budowę należało przeprowadzić od podstaw, na podmokłym gruncie i na słabo zaludnionych terenach. Był władcą i to władcą absolutnym, więc wizja zbudowania miasta innego, niż dotąd istniejące, nie naśladującego, a stanowiącego wzór do naśladowania, potwierdzającego pozycję Rosji i nadającego ton Europie, zmieniła się w rzeczywistość. Cóż z tego, że wysokim kosztem, czy przyszłe pokolenia podziwiając pomniki przeszłości będą pamiętać o krzyżach na placu budowy.
"Kiedy tak się zdarza, że wizjoner jest w dodatku cesarzem, wówczas działa bez wszelkiej litości. Określenie metod, których używał Piotr, jako "przymusowe", byłoby zbyt delikatne. Opodatkował wszystko i wszystkich, chcąc zmusić swoich poddanych do podbijania nowych obszarów. Przy Piotrze poddani korony rosyjskiej mieli dość ograniczone możliwości: pobór do wojska albo odprawa na budowę Sankt-Petersburga, przy czym trudno orzec, co bardziej groziło śmiercią. Dziesiątki tysięcy poginęły bezimiennie w błotach newskiej delty, której wyspy zyskały sobie sławę nie lepszą niż współczesny Gułag. Z tą tylko różnicą, że w wieku osiemnastym wiedziałeś, że budujesz, i miałeś szansę, że otrzymasz ostatnie namaszczenie i drewniany krzyż na mogile. Zapewne Piotr nie mógł w inny sposób wykonać swojego planu. (….) Powszechne podporządkowanie wszystkiego i wszystkich, o które starał się Jeździec Spiżowy, zrodziło rosyjski totalitaryzm, którego owoce smakują niektórym lepiej niż nasiona. Masy wymagały decyzji na skalę masową, a Piotr ze względu na swoje wykształcenie i ze względu na historię Rosji nie był zdolny do niczego innego. Traktował ludzi zupełnie tak samo, jak ziemię, na której wznosił swoją przyszłą stolicę. (…)To miasto rzeczywiście wznosi się na kościach swoich budowniczych w tej samej mierze, co na wbitych przez nich słupach. (str. 8-9)
Petersburg, zaplanowany, jako nowy Amsterdam, dziś nazywany jest Wenecją północy. To zapewne wszechobecność wody spowodowała, iż tak ważne miejsce w sercu poety zajęła potem Wenecja, tutaj powracał wielokrotnie, co znamienne wyłącznie zimą i tutaj spoczął (Znak wodny).
Dwadzieścia kilometrów biegu Newy w obrębie miasta, dzielącej się w samym jego środku na dwadzieścia pięć wielkich i małych odnóg, stwarza mu takie wodne lustro, że narcyzm staje się czymś nieuniknionym. Odbijając się co sekundę w tysiącach metrów kwadratowych płynnego srebrnego amalgamatu, miasto jak gdyby dosłownie jest stale fotografowane przez rzekę, a tak zdjęty metraż wpada do Zatoki Fińskiej, która w słoneczny dzień wygląda jak zbiornica tych oślepiających fotografii. Nic dziwnego, że niekiedy miasto sprawia wrażenie skrajnego egoisty, zajętego wyłącznie swoją własną powierzchownością. Z pewnością w takich miejscach bardziej zwraca się uwagę na fasady niż na wygląd sobie podobnych. Niewyczerpane, przyprawiające o zawrót głowy mnóstwo odbić tych pilastrów, kolumnad i portyków wskazuje naturę tego kamiennego narcyzmu, nasuwa myśl, że, przynajmniej w świecie nieożywionym, można traktować wodę jak skondensowany Czas.(str.12-13)
Kiedy Petersburg, jako kolebkę rewolucji przemianowano na Leningrad stał się on na szczęście pustą jej kolebką.
Wojna domowa szalała wokół niego i w całym kraju, straszliwe pęknięcie podzieliło naród na dwa wrogie obozy; ale tu nad brzegami Newy, po raz pierwszy od wieków, panował spokój, a trawa wyrastała ze szpar między płytami trotuarów i kamieniami bruku opustoszałych placów. Głód robił swoje, a razem z nim Czeka (dziewicza nazwa KGB), ale poza tym miasto zostało pozostawione samo sobie i swoim widziadłom. Jak długo kraj ze stolicą przywróconą w Moskwie staczał się ku przyrodzonemu sobie klaustro- i ksenofobicznemu stanowi, Petersburg nie mając gdzie się podziać, trwał nieruchomo w swoim kształcie miasta dziewiętnastowiecznego zupełnie jak gdyby pozował do fotografii. (str. 22)
Jedyną zmianą było wybudowanie na przemysłowych przedmieściach nowych budowli oraz polityka mieszkaniowa nakazująca do mieszkań ludzi bogatych dokwaterowywać biedotę. Znak wodny Brodskiego uznałam za najpiękniejszy obraz Wenecji, Przewodnik po przemianowanym mieście to portret miasta, który w sercach tych, którzy kiedykolwiek odwiedzili miasto wzbudzi nostalgię i chęć powrotu, zaś u tych, którzy nigdy tam nie byli zrodzi marzenie odbycia choćby krótkiego spaceru nad Newą.
Moje blogowe koleżanki pisząc (tutaj Imani i tu Kaye) o Dyptyku petersburskim oddały głos poecie ograniczając pisanie do zacytowanych fragmentów eseju. Myślę, że miały rację.
Nie potrafię napisać o swoich wrażeniach tak esencjonalnie i tak harmonijnie, zachowując proporcje w oddaniu odczuć zmysłowych i nie popadając w przesadę, jak czyni to Brodski pisząc o swoim mieście. Trudno wyobrazić sobie, jak na zaledwie dwudziestu paru stronach można napisać tyle o charakterze miasta, jego historii, klimacie, literaturze ("literatura rosyjska zrodziła się nad brzegami Newy" pisze Brodski), jak wyrazić tyle uczuć; tkliwości, miłości, ciepła, podziwu. I podobnie, jak w Znaku wodnym i tutaj zachwycam się prostotą i pięknem języka (ukłony w stronę tłumacza Pawła Hertza) oraz umiejętnością przekazania prozaicznej rzeczywistości w sposób poetycki i chwytający za serce.
W skład wydanego przez Zeszyty Literackiego Dyptyku petersburskiego wchodzi także esej W półtora pokoju. Jest to hołd złożony najbliższym; pełen uczucia obraz rodziców, których zmuszony był zostawić samych w półtorej pokoju, rodziców, którym nie mógł towarzyszyć w starości, chorobie, których nie dane mu było pożegnać. Próba ocalenia pamięci o przeszłości, gestów, spojrzeń, wypowiedzianych lata temu słów, zachowań, mimiki twarzy, zapamiętanych przedmiotów, zawsze wzrusza, a kiedy jest ona tak udana, jak w tym przypadku, mogę jedynie pochylić czoło przed umiejętnościami pisarza i wrażliwością człowieka.
Każde dziecko, choć w różnym stopniu, łaknie dorosłości i nie może doczekać się, kiedy w końcu opuści dom- to gniazdo, to więzienie. Wyrwać się! Ku prawdziwemu życiu! Ku szerokiemu światu. Ku samodzielności. To życzenie spełnia się w końcu. I przez jakiś czas istnieją tylko nowe horyzonty, absorbujące budowanie własnego gniazda, urządzanie własnej rzeczywistości. Potem pewnego dnia, gdy człowiek opanuje już nową rzeczywistość i osiągnie samodzielność, raptem przychodzi wiadomość, że stare gniazdo zniknęło, a ci którym zawdzięcza życie, umarli. Tego dnia czuje się jak skutek nagle pozbawiony przyczyny. Strata jest tak ogromna, że aż niezrozumiała. Umysł, spustoszony przez cios, doznaje skurczu, co jeszcze bardziej potęguje klęskę. Pojmujemy, że młodzieńczą pogonią za samodzielnością, ucieczką z gniazda, uczyniliśmy się bezbronnymi. Źle się stało, ale możemy obarczać winą naturalny porządek rzeczy. (str.51).
Kiedy czytam o rodzicach Josifa to wydaje mi się, że widzę ich na tej ograniczonej przestrzeni, tak bezbronnych w swym osamotnieniu, pogodzonych z losem, którego nie mogą i nie chcą zmienić.
Lubili operowe arie, tenory i gwiazdy filmowe czasów swojej młodości. Malarstwo nie interesowało ich zbytnio, mieli pojęcie o sztuce „klasycznej”, lubili rozwiązywać krzyżówki i byli zakłopotani i zaniepokojeni moimi próbami literackimi. Uważali, że postępuję niesłusznie, martwili się moją sytuacją, ale popierali mnie w miarę swoich możliwości, gdyż byłem ich dzieckiem. Później, gdy udało mi się tu i tam coś wydrukować, byli zadowoleni, a nawet dumni; ale wiem, że gdybym okazał się zwyczajnym grafomanem i próby moje zakończyły się niepowodzeniem, ich stosunek do mnie byłby taki sam. Kochali mnie bardziej niż siebie samego i prawdopodobnie w ogóle by nie zrozumieli mojego poczucia winy w stosunku do nich. Najważniejsze, że był chleb na stole, czysta odzież i dobre zdrowie. To były dla nich synonimy miłości, i lepsze były one niż moje. (str. 72-73)
Gdybym miała porównać Dyptyk ze Znakiem wodnym
postawiłabym między nimi znak równości, oba są napisane pięknym
językiem, pełne poezji, są wyrazem wrażliwości i umiejętności ich
twórcy.
Moja ocena - oczywiście nie może być inna, jak 6/6.
Subskrybuj:
Posty (Atom)