30.07.2009

Jose Saramago - Miasto ślepców

Przeczytałam ją niedawno, więc przekopiuję swój wpis z mojego blogu, z jedną zmianą. Napisałam tam, że denerwowały mnie dwie rzeczy w czasie czytania. Ponieważ tutaj będą zaglądać osoby, które jeszcze tego nie czytały, nie zamieszczę tu informacji o tej drugiej rzeczy. Może nie zwrócicie na to uwagi, natomiast jeśli będziecie wiedzieć, o co chodzi, nie będziecie już mogli spokojnie czytać. ( Kto chce wiedzieć, o co chodzi -zapraszam na bloga na własną odpowiedzialność :) )

Miasto ślepców - Jose Saramago
Książka noblisty. Swoisty hit ostatnich miesięcy za sprawą ubiegłorocznej ekranizacji.
A ja mam problem z tą książką. Bo nie wiem, czy mi się podobała, czy nie.
Fabuła jest prosta - oto w mieście jakimkolwiek w kraju jakimkolwiek nagle bez przyczyny ślepnie człowiek. Wkrótce ślepota zamienia się w epidemię, każdy, kto miał styczność ze ślepym, po kilku godzinach również traci wzrok. Władze próbuja na początku jakoś z tym walczyć, więc pierwszą grupę ślepców izolują w budynku starego szpitala. Na początku wszystko układa się w porządku, zwłaszcza pierwszej grupie, w której jest lekarz okulista i jego żona, która z niewyjaśnionych przyczyn jest jedyna osoba, która widzi.
Problemy nabierają na sile, gdy jedna z kolejnych grup "przejmuje" władzę. Na czele tej grupy staje "król oddziału trzeciego" i posiadana przez siebie bronią terroryzuje pozostałych zmuszając ich do okropnych i poniżających czynów.
Nie zdradzę, co było dalej. Napiszę tylko o swoich odczuciach.
Dwie rzeczy denerwowały mnie bardzo. Pierwsza to brak zaznaczenia dialogów w sposób "tradycyjny", czyli myślnikami. Do tego jednak można po jakimś czasie się przyzwyczaić, a poza tym koleżanka moja J.W. wymyśliła, że to może specjalny zabieg, żebyśmy poczuli się trochę jak ślepi, nie mogąc się od razu zorientować, kto się odzywa.
(...)
Zamysł powieści to ukazanie kondycji człowieka i tego, jak zmienia się zachowanie człowieka w ekstremalnej sytuacji, jak szybko dokonuje się degrengolada. Zamysł, jak dla mnie jednak wtórny. Coś podobnego już było. Był to słynny stanfordzki eksperyment więzienny Philipa Zimbardo. Więcej informacji na jego temat tutaj. On też pokazywał, jak szybko ludzie tracą swoją tożsamość w zetknięciu z pewnym ekstremum i warunkami życia.
Jeśli jednak potraktować powieść jako swego rodzaju przypowieść o życiu w dzisiejszym skonsumpcjonizowanym świecie, to ... hmm, wesoło nie jest.
A co do ekranizacji, to książka jest napisana tak sugestywnym językiem, a i moja wyobraźnia działa bez zarzutu, nie chcę tego oglądać, nie potrzebna mi wizualizacja.

Brak komentarzy: